Już z daleka od głównej drogi było
widać niewielki żółty domek z zielonym dachem i zielonymi okiennicami. Domek
miał dwoje drzwi i sześć okien: cztery na parterze i dwa na poddaszu. Przed
domem rozciągał się ogród z mnóstwem różnokolorowych kwiatów. Na samym środku
ogrodu był okrągły klomb z krzakami dzikiej róży, których kwiaty swoim zapachem
wabiły wszystkie okoliczne pszczoły.
Z tyłu domu znajdowało się ogromne
podwórze. Na końcu podwórza stały wszystkie budynki potrzebne w gospodarstwie:
obora, stodołą, stajnia i kurnik. Dalej rozciągały się pola i łąki, które
sięgały aż do pobliskiego lasu. Całe
gospodarstwo było ogrodzone drewnianym parkanem pomalowanym na zielono,
podobnie jak okiennice.
W żółtym domku mieszkała
pięcioletnia Julka ze swoimi rodzicami i starszym bratem, Piotrkiem. Piotrek
miał dwanaście lat, ale był wysoki i wszyscy myśleli, że jest starszy. Cała
rodzina przeprowadziła się z miasta na wieś kiedy rodzice Julki stracili pracę.
Miasto leżało jednak niedaleko więc w razie potrzeby można było do niego szybko
dojechać autobusem a nawet rowerem. Właściwie wieś leżała tuż za granicami
miasta.
Razem z Julką, Piotrkiem i ich
rodzicami w domu mieszkali jeszcze kotka Tosia, łasa na pieszczoty i wiecznie
głodna oraz pies Rudy, stróż i obrońca domu, zawsze czujny. Rudy szczekał
donośnie gdy tylko ktoś spoza domowników postawił nogę na ich podwórzu. To byli
domownicy.
Poza tym był koń, dwie krowy,
cielak, owca, koza, maciora z pięcioma łaciatymi prosiętami i stado drobiu.
Drób mieszkał w kurniku. Na
grzędach siedziały kury i przystojny kogut w kwiecie wieku, który miał głos jak
dzwon a jego pianie słychać było w całej okolicy a nawet w środku lasu który
było widać w oddali. Kaczki, indyczki , gęsi i maluchy czyli kurczaki i kaczęta
spały w gromadce w rogu kurnika wymoszczonym sianem.
Kogut pierwszy zrywał się ze snu,
kiedy jeszcze było prawie ciemno, wyfruwał przez specjalny otwór na dach kurnika i piał tak głośno, ze wszyscy zrywali
się ze snu na równe nogi. Wiadomo było, ze pora wstawać i przywitać nowy dzień.
Na wsi żyło się o wiele spokojniej
niż w mieście, gdzie każdy pędził na złamanie karku w swoją stronę, a do autobusu
czy tramwaju ciężko było wsiąść, szczególnie rano, kiedy wszyscy spieszyli się do pracy albo do
szkoły. Zanim wszyscy domownicy usiedli
do śniadania, na łąkę za domem, czyli na pastwisko, wyprowadzano konia, krowy, cielaka, owcę i
kozę, a drób wypuszczano na podwórze.
Na środku podwórza, podobnie jak
na łące, stały duże koryta ze świeżą wodą, żeby zwierzęta zawsze mogły się
napić kiedy tylko chciały. W kącie podwórza, w pobliżu kurnika stały miski z
wodą i jedzeniem dla drobiu. Kaczki najbardziej lubiły rzęsę, czyli rośliny
wodne, które wybierało się grabiami z powierzchni pobliskiego stawu, kury,
indyczki i gęsi wolały ziarno ale nikt nie gardził gotowanymi kartoflami.
Po śniadaniu Piotrek szedł do
szkoły a Julka zostawał z rodzicami w domu. Tata dostał jakąś pracę zleconą
(był architektem) więc siedział przed komputerem, a mama z Julką zajmowały się
gospodarstwem.
Ptactwo chodziło sobie przez cały
dzień po podwórzu. Na czele kroczył kogut z dumnie podniesionym dziobem ,
czerwonym grzebieniem na głowie i pięknym, mieniącym się w słońcu różnymi
kolorami ogonem. Chodził ostrożnie, żeby przypadkiem nie zgubić z ogona, który
był jego chlubą na cała okolicę, ani jednego pióra. Za nim szły w określonym
porządku jedna za drugą, od najstarszej do najmłodszej kury, gromadka kurcząt,
Następnie kaczor, kaczki i kaczęta, wreszcie stadko indyczek. Te ostatnie szły
gromadą i okropnie głośno się zachowywały, jak to indyczki. Gęsi nie zadawały
się z całą resztą i spędzały czas w drugim końcu podwórza.
Pewnego razu, w samo południe,
kiedy całe podwórkowe towarzystwo trochę rozleniwione słońcem zażywało
południowej drzemki, tuż za parkanem obok kurnika mignęło coś czerwonego, co
wyglądało jak język ognia. Rudy, który drzemał sobie jak wszyscy, ale co jakiś
czas uchylał lewe albo prawe oko i rzucał baczne spojrzenie na podwórze,
skoczył na równe łapy i zaczął zaciekle ujadać. Na podwórzu zrobił się rwetes,
gospodarz usłyszał hałas, wyskoczył z domu, podbiegł do parkanu który
obszczekiwał Rudy, ale nikogo tam nie było. Pomyślał więc, że psu musiało się
coś przyśnić.
Tymczasem to lisia kita zamigotała
w słońcu. Lis Chytrus właśnie został młodym ojcem i w poszukiwaniu jedzenia dla
samicy i lisiąt zapuścił się aż pod zielony parkan. Oniemiał z wrażenia, kiedy
zobaczył ile przysmaków znajduje się tuż za nim: kogut, kury, kurczęta, kaczki,
kaczęta, indyczki i gęsi. Lis ucieszył się, że trafił na tak dobrze zaopatrzoną
spiżarnię dla swojej rodziny i z zadowolenia machnął kitą czyli ogonem, ale
niestety poczuł go Rudy i spłoszył szczekaniem, a przy wyrwał z południowej
drzemki całe podwórko. Lis uciekał przez łąkę i pola ile sił w łapach, klucząc
na wszelki wypadek, żeby pies go nie dogonił.
Lis Chytrus jednak postanowił
jeszcze tu wrócić. Nie mógł sobie
odmówić takich smakowitości. Jak postanowił tak zrobił. Podczołgał się polami w
środku nocy pod zielony parkan. Tej nocy, chociaż to było lato, niebo było
nieco zamglone więc gwiazdy i księżyc nie świeciły tak jasno jak zwykle. Lis
Chytrus nie przewidział jednak, że tym razem na podwórzu będzie czekał na niego
Rudy, który czuł się odpowiedzialny za bezpieczeństwo domowników i wszystkich
mieszkańców gospodarstwa. Pies był tego dnia bardzo niespokojny, kręcił się w
kółko. Co chwila prosił, żeby go wypuścić na dwór to znów drapał w drzwi, żeby
wejść do domu. Po prostu nie mógł sobie znaleźć miejsca. Wreszcie wieczorem
postanowił spać na ganku, ale potem przeniósł się na miejsce obok kurnika,
zupełnie, jakby coś przeczuwał i spodziewał się nocnej wizyty nieproszonego
gościa - Lisa Chytrusa.
Rudy drzemał, ale był czujny.
Nagle podniósł lewe ucho. Usłyszał jakby ciche drapanie i poczuł nieznany mu
obcy zapach. Chytrus, z drugiej strony płotu, tuż pod jego nosem, delikatnie,
niemal bezszelestnie, podkopywał się, żeby dostać się do kurnika, gdzie spało
całe ptactwo. Ślinka ciekła mu z pyska na sama myśl uczty, jaką przygotuje dla
siebie i swojej rodziny, kiedy wreszcie dostanie się do tego kurnika.
Rudy postanowił spokojnie
poczekać, aż Chytrus będzie już prawie w kurniku. Kiedy lis schował się już w
wykopanej przez siebie dziurze i od wnętrza kurnika dzieliły go zaledwie
centymetry, Rudy przeskoczył przez płot,
stanął w miejscu otworu wykopanego przez Chytrusa i zaczął ujadać na cały głos.
Jego szczekanie postawiło wszystkich na równe nogi. W oknach domu zapaliły się
wszystkie światła, gospodarze wyskoczyli na podwórze, a mieszkańcy kurnika
zaczęli piać, gdakać, kwakać i gulgotać. Chytrus nie wiedział co się dzieje ale
nie miał już odwrotu. Z tyłu, przy wykopanej przez niego dziurze stał pies,
więc wykonał jeszcze dwa ruchy łapą i znalazł się w samym środku kurnika, gdzie
nikt już nie spał. Na powitanie wskoczył mu na kark kogut, wczepił się w niego
pazurami i zaczął go swoim ostrym
dziobem tłuc gdzie popadnie. Przyłączyły się kury, kaczki i indyczki.
Gospodarze otworzyli kurnik i zapalili światło. Chytrusowi jakimś cudem udało
się wyrwać z pułapki i przeskoczyć przez płot. Tam czekał na niego Rudy, który
zaczął go gonić.
Chytrus, ledwo żywy z przerażenia,
pokłuty i podziobany pędził do lasu jak niepyszny. Niedawno cieszył się, że
znalazł miejsce, w którym będzie mógł zaopatrywać rodzinę w smakowite jedzenie.
Tymczasem tak się wystraszył, że postanowiła omijać zielone parkany ogromnym
łukiem. Ta lekcja nie poszła na marne.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz