Na poddaszu starego domu urodziło
się siedmioro kociąt: trzy koteczki i cztery kotki. Było ich tyle, co dni
tygodnia, więc nie pozostawało nic innego jak dać im imiona od dni tygodnia : Poniedziałek,
Wtorek, Środa, Czwartek, Piątek, Sobota i Niedziela. Ich mamą była czarna jak węgiel kotka z białą łątką na
pupie imieniem Tosia a tatą szaro-rudo-biało-bury kot sąsiadów zza płotu,
Felek.
Tosia nie chciała robić nikomu
kłopotu więc kiedy nadeszła pora,
wślizgnęła się na poddasze, znalazła pusty karton, wymościła go podartymi
gazetami i szmatkami i tam urodziła swoje kocięta. Kocięta niestety nie potrafiły siedzieć cicho
tylko popiskiwały i pomiaukiwały od czasu do czasu. W końcu Ewa, właścicielka i
przyjaciółka Tosi zupełnym przypadkiem usłyszała te odgłosy. Wreszcie znalazła
Tosię, której bezskutecznie szukała wszędzie od trzech dni, razem ze ślepymi
jeszcze kociętami . Zniosła całą czeredę na dół. Dzielna mama, razem ze swoimi
kociętami dostała wygodny kojec wysłany starymi, miękkimi swetrami, dodatkową,
większą kuwetę, a kocięta dostały własne miseczki z mlekiem, gdyby nie
wystarczyło im mleka mamy. Tosia była kochana przez domowników więc jej
kociętom też nie mogła dziać się krzywda.
Kocięta miały różne kolory i różne
charaktery, a właściwie charakterki, chociaż miały tych samych, wspólnych
rodziców. Nie było można tego zauważyć przez pierwsze dni po porodzie, dopóki
były jeszcze ślepe. Trzymały się wtedy mamy , spały w gromadzie i nie
opuszczały swojego kojca. Kiedy przejrzały na oczy zmieniły się nie do
poznania.
Poniedziałek był biały jak śnieg, z
czarną łątką na pupie, odwrotnie niż jego mama, Tosia. Lubił sypiać zwinięty w
kłębuszek w głębokim fotelu przed telewizorem i trzeba było uważać, żeby
przypadkiem na niego nie usiąść.
Wtorek był rudy, po tacie a może po
którymś z dziadków, ale uszka, koniec ogonka i łapek miał czarne. Obaj bracia
mieli dobry apetyt, dopijali po rodzeństwie mleko które zostało w miseczkach
wiec toczyli się na swoich krótkich łapkach jak dwie kule.
Środa była mniejsza i bardziej
delikatna, jak to dziewczynka. Miała zupełnie szare futerko, trochę ciemniejsze
na pyszczku i wokół uszu. Miauczała głośno, kiedy w jej miseczce nie było
mleka. Pewnie chciała dogonić wzrostem swoich dwóch braci : Poniedziałka i
Wtorka.
Czwartek był biało-czarno-rudy. Lubi
dużo spać, tak jak pozostali, ale zawsze wskrobywał się po firance i układał na
parapecie, żeby mieć w razie czego oko na wszystko, co dzieje się na zewnątrz.
Kiedy się budził nigdy nie robił kociego grzbietu tylko śmiesznie przeciągał
się „na ukos” wyciągając prawą przednią i tylną lewą łapkę a potem lewą
przednią i prawą tylną łapkę.
Piątek był łaciaty, czarno-biały i
miał śmieszną czarną plamę na samym środku różowego nosa. Od małego miał
zadatek na myśliwego. Wdrapywał się po
firankach na parapety i usiłował łowić przez szybę fruwające za oknem ptaki,
choć jego wysiłki nie przynosiły zamierzonego skutku.
Sobota i Niedziela były niemal
jednakowe, prawie jak bliźniaczki tak, że trudno je było od siebie odróżnić.
Nawet ich rodzona matka, Tosia miała z tym kłopot. Były trójkolorowe:
czarno-rudo-białe, końce uszu i ogonków miały czarne a końce łapek białe.
Dopiero kiedy przybiegały zawołane po imieniu wiadomo było która jest która.
Wszystkie kocięta miały zielone oczy
po mamie albo żółte po tacie z wyjątkiem Czwartku, który miał jedno oko zielone
a drugie żółte.
Kocięta całymi dniami spały, jadły
albo baraszkowały ze sobą. Spały sporo ale też sporo jadły bo nie można spać
kiedy kiszki z głodu marsza grają. Były coraz silniejsze, sprytniejsze i
biegały po całym domu. Znalazł się też jednak czas przeznaczony na naukę. Tosia
nauczyła ich od razu porządku: kocięta załatwiały się prosto do kuwety stojącej
w łazience, nie brudziły nawet w ogrodzie. Poza tym myły pyszczki po każdym jedzeniu, myły też
bardzo dokładnie , jak przystało na
prawdziwe koty, łapki i uszy. Chodziły najpierw trochę niepewnie na swoich
małych łapkach unosząc do góry krótkie ogonki dzięki czemu udawało im się
utrzymać równowagę. Jeśli nie biegały i nie baraszkowały to chodziły zawsze w
tym samym, ustalonym porządku dni tygodnia : na przedzie jedno z rodziców
a następnie kocięta ustawione jedno za
drugim tak jak dni tygodnia od Poniedziałku do Niedzieli.
Dom i ogród były pełne rozbieganych,
baraszkujących kociąt i trzeba było bardzo uważać żeby nie nadepnąć jakiejś
łapki albo ogonka. Rosły jak na drożdżach i miały wprost wilczy apetyt. Jadały
już mięso i inne kocie smakołyki. Kiedy nadchodziła pora picia mleka biegły
pędem do swoich miseczek z uniesionymi do góry coraz dłuższymi ogonami i
wypijały wszystko aż do ostatniej kropli. Potem siedem futrzanych kłębków
układało się do snu w swoim kojcu i słychać było głośne mruczenie. Tosia
układała się obok Ewy.
Pewnej nocy Tosia miała dziwny sen.
Śniły się jej kocięta ale zupełnie pomieszane kolorami. Poniedziałek był
trójkolorowy: czarno-rudo-biały, końce uszu i ogonków miał czarne a końce łapek
białe. Wtorek miał zupełnie szare futerko, trochę ciemniejsze na pyszczku i
wokół uszu. Środa była ruda, ale uszka, koniec ogonka i łapek miała czarne. Czwartek
był łaciaty, czarno-biały i miał śmieszną czarną plamę na samym środku różowego
nosa, Piątek był biało-czarno-rudy a Sobota
i Niedziela były białe jak śnieg, każda z czarną łatką na pupie. W dodatku
wszystkie kocięta miały niebieskie oczy jak chabry na łące. Tosia kręciła się i
wierciła przez sen całą noc.
Obudziła się dopiero nad
ranem, spocona jak ruda mysz.
Natychmiast pobiegła do kojca gdzie spały kocięta żeby sprawdzić co cię
stało z ich futerkami i odetchnęła z ulgą. To był tylko zły sen. Widocznie z
łakomstwa zbyt dużo zjadła przed snem.
Kocięta dorastały i ich wychowaniem
zaczął się zajmować też i tata, Felek z sąsiedztwa. Przychodził wieczorami i
wyprowadzał je do ogrodu (bo dom stał w ogrodzie), gdzie uczył je polować na
muchy, żuczki, motyle, żaby i myszy. Polowanie na ptaki było przez Ewę surowo
zabronione.
Kiedy dzieci Tosi dorosły i
zmężniały trzeba było postanowić co dalej. Wprawdzie domu i ogrodzie było
wystarczająco dużo miejsca ale osiem dorosłych kotów to nadmiar szczęścia. Z
Ewą i Tosią zostały Sobota i Niedziela a Poniedziałek, Wtorek, Środa, Czwartek
i Piątek powędrowały do kilku najbliższych sąsiadów. Wprawdzie nie mieszkały już
razem, ale często spotykały się na wspólnych zabawach w ogrodzie Ewy. Czasem
też gościnnie nocowały u niej, kiedy ich właściciele musieli gdzieś wyjechać.