Translate

piątek, maja 30, 2014

Tydzień



            Na poddaszu starego domu urodziło się siedmioro kociąt: trzy koteczki i cztery kotki. Było ich tyle, co dni tygodnia, więc nie pozostawało nic innego jak dać im imiona od dni tygodnia : Poniedziałek, Wtorek, Środa, Czwartek, Piątek, Sobota i Niedziela. Ich mamą była  czarna jak węgiel kotka z białą łątką na pupie imieniem Tosia a tatą szaro-rudo-biało-bury kot sąsiadów zza płotu, Felek.
            Tosia nie chciała robić nikomu kłopotu więc kiedy nadeszła pora,  wślizgnęła się na poddasze, znalazła pusty karton, wymościła go podartymi gazetami i szmatkami i tam urodziła swoje kocięta.  Kocięta niestety nie potrafiły siedzieć cicho tylko popiskiwały i pomiaukiwały od czasu do czasu. W końcu Ewa, właścicielka i przyjaciółka Tosi zupełnym przypadkiem usłyszała te odgłosy. Wreszcie znalazła Tosię, której bezskutecznie szukała wszędzie od trzech dni, razem ze ślepymi jeszcze kociętami . Zniosła całą czeredę na dół. Dzielna mama, razem ze swoimi kociętami dostała wygodny kojec wysłany starymi, miękkimi swetrami, dodatkową, większą kuwetę, a kocięta dostały własne miseczki z mlekiem, gdyby nie wystarczyło im mleka mamy. Tosia była kochana przez domowników więc jej kociętom też nie mogła dziać się krzywda.
            Kocięta miały różne kolory i różne charaktery, a właściwie charakterki, chociaż miały tych samych, wspólnych rodziców. Nie było można tego zauważyć przez pierwsze dni po porodzie, dopóki były jeszcze ślepe. Trzymały się wtedy mamy , spały w gromadzie i nie opuszczały swojego kojca. Kiedy przejrzały na oczy zmieniły się nie do poznania.
            Poniedziałek był biały jak śnieg, z czarną łątką na pupie, odwrotnie niż jego mama, Tosia. Lubił sypiać zwinięty w kłębuszek w głębokim fotelu przed telewizorem i trzeba było uważać, żeby przypadkiem na niego nie usiąść.
            Wtorek był rudy, po tacie a może po którymś z dziadków, ale uszka, koniec ogonka i łapek miał czarne. Obaj bracia mieli dobry apetyt, dopijali po rodzeństwie mleko które zostało w miseczkach wiec toczyli się na swoich krótkich łapkach jak dwie kule.
            Środa była mniejsza i bardziej delikatna, jak to dziewczynka. Miała zupełnie szare futerko, trochę ciemniejsze na pyszczku i wokół uszu. Miauczała głośno, kiedy w jej miseczce nie było mleka. Pewnie chciała dogonić wzrostem swoich dwóch braci : Poniedziałka i Wtorka.
            Czwartek był biało-czarno-rudy. Lubi dużo spać, tak jak pozostali, ale zawsze wskrobywał się po firance i układał na parapecie, żeby mieć w razie czego oko na wszystko, co dzieje się na zewnątrz. Kiedy się budził nigdy nie robił kociego grzbietu tylko śmiesznie przeciągał się „na ukos” wyciągając prawą przednią i tylną lewą łapkę a potem lewą przednią i prawą tylną łapkę.
            Piątek był łaciaty, czarno-biały i miał śmieszną czarną plamę na samym środku różowego nosa. Od małego miał zadatek na myśliwego. Wdrapywał się  po firankach na parapety i usiłował łowić przez szybę fruwające za oknem ptaki, choć jego wysiłki nie przynosiły zamierzonego skutku.
            Sobota i Niedziela były niemal jednakowe, prawie jak bliźniaczki tak, że trudno je było od siebie odróżnić. Nawet ich rodzona matka, Tosia miała z tym kłopot. Były trójkolorowe: czarno-rudo-białe, końce uszu i ogonków miały czarne a końce łapek białe. Dopiero kiedy przybiegały zawołane po imieniu wiadomo było która jest która.
            Wszystkie kocięta miały zielone oczy po mamie albo żółte po tacie z wyjątkiem Czwartku, który miał jedno oko zielone a drugie żółte.
            Kocięta całymi dniami spały, jadły albo baraszkowały ze sobą. Spały sporo ale też sporo jadły bo nie można spać kiedy kiszki z głodu marsza grają. Były coraz silniejsze, sprytniejsze i biegały po całym domu. Znalazł się też jednak czas przeznaczony na naukę. Tosia nauczyła ich od razu porządku: kocięta załatwiały się prosto do kuwety stojącej w łazience, nie brudziły nawet w ogrodzie. Poza tym  myły pyszczki po każdym jedzeniu, myły też bardzo dokładnie  , jak przystało na prawdziwe koty, łapki i uszy. Chodziły najpierw trochę niepewnie na swoich małych łapkach unosząc do góry krótkie ogonki dzięki czemu udawało im się utrzymać równowagę. Jeśli nie biegały i nie baraszkowały to chodziły zawsze w tym samym, ustalonym porządku dni tygodnia : na przedzie jedno z rodziców a  następnie kocięta ustawione jedno za drugim tak jak dni tygodnia od Poniedziałku do Niedzieli.
            Dom i ogród były pełne rozbieganych, baraszkujących kociąt i trzeba było bardzo uważać żeby nie nadepnąć jakiejś łapki albo ogonka. Rosły jak na drożdżach i miały wprost wilczy apetyt. Jadały już mięso i inne kocie smakołyki. Kiedy nadchodziła pora picia mleka biegły pędem do swoich miseczek z uniesionymi do góry coraz dłuższymi ogonami i wypijały wszystko aż do ostatniej kropli. Potem siedem futrzanych kłębków układało się do snu w swoim kojcu i słychać było głośne mruczenie. Tosia układała się obok Ewy.
            Pewnej nocy Tosia miała dziwny sen. Śniły się jej kocięta ale zupełnie pomieszane kolorami. Poniedziałek był trójkolorowy: czarno-rudo-biały, końce uszu i ogonków miał czarne a końce łapek białe. Wtorek miał zupełnie szare futerko, trochę ciemniejsze na pyszczku i wokół uszu. Środa była ruda, ale uszka, koniec ogonka i łapek miała czarne. Czwartek był łaciaty, czarno-biały i miał śmieszną czarną plamę na samym środku różowego nosa, Piątek był biało-czarno-rudy a  Sobota i Niedziela były białe jak śnieg, każda z czarną łatką na pupie. W dodatku wszystkie kocięta miały niebieskie oczy jak chabry na łące. Tosia kręciła się i wierciła przez sen całą noc.
            Obudziła się dopiero nad ranem, spocona jak ruda mysz.  Natychmiast pobiegła do kojca gdzie spały kocięta żeby sprawdzić co cię stało z ich futerkami i odetchnęła z ulgą. To był tylko zły sen. Widocznie z łakomstwa zbyt dużo zjadła przed snem.
            Kocięta dorastały i ich wychowaniem zaczął się zajmować też i tata, Felek z sąsiedztwa. Przychodził wieczorami i wyprowadzał je do ogrodu (bo dom stał w ogrodzie), gdzie uczył je polować na muchy, żuczki, motyle, żaby i myszy. Polowanie na ptaki było przez Ewę surowo zabronione.
            Kiedy dzieci Tosi dorosły i zmężniały trzeba było postanowić co dalej. Wprawdzie domu i ogrodzie było wystarczająco dużo miejsca ale osiem dorosłych kotów to nadmiar szczęścia. Z Ewą i Tosią zostały Sobota i Niedziela a Poniedziałek, Wtorek, Środa, Czwartek i Piątek powędrowały do kilku najbliższych sąsiadów. Wprawdzie nie mieszkały już razem, ale często spotykały się na wspólnych zabawach w ogrodzie Ewy. Czasem też gościnnie nocowały u niej, kiedy ich właściciele musieli gdzieś wyjechać. 

środa, maja 28, 2014

Dwanaście kredek



          Pewnego dnia, rano, Krysia znalazła pod poduszką tajemnicze blaszane pudełko. Pudełko było płaskie, na pokrywce namalowany był różowy hipopotam, zielona łąka, niebieski strumyk i czerwone niebo z zachodzącym słońcem. Kiedy poruszyła pudełkiem w środku coś zagrzechotało. Krysia była bardzo ciekawa co jest w tajemniczym pudełku ale odłożyła je na bok. Najpierw musiała się umyć, ubrać i zjeść śniadanie.
          Wreszcie nadszedł moment otwarcia tajemniczego pudełka z różowym hipopotamem. W środku leżały sobie równiutko poukładane kolorowe drewniane kredki . Pachniały farbą i drewnem z którego były zrobione. W dodatku, w osobnej przegródce leżała temperówka i miękka, szara gumka myszka. Kredki leżały obok siebie w ustalonym porządku: żółta, pomarańczowa, niebieska, jasnozielona, zielona jak trawa i ciemnozielona, różowa, czerwona, fioletowa, jasno i ciemnobrązowa a na samym końcu czarna.
          Dziewczynka bardzo lubiła rysować i nie mogła się doczekać kiedy będzie mogła użyć nowych kredek, które znalazła rano pod swoją poduszką. W tym momencie do akcji wkroczyła temperówka.  Była naprawdę ostra więc wszystkie kredki były natychmiast gotowe do rysowania.
          Krysia zaraz po śniadaniu umyła ręce, przygotowała blok i kredki i usadowiła się z nimi przy swoim zielonym stoliku. Brała z pudełka potrzebne jej kredki po kolei, a te, które były jej już niepotrzebne  natychmiast odkładała  na miejsce tam, gdzie leżały przedtem. Narysowała niebieskie niebo z żółtym słońcem i białymi obłoczkami, kilka liściastych drzew i jedną choinkę, zieloną trawę a na niej białe i różowe stokrotki. Chciała narysować jeszcze bawiące się na łące dzieci i swojego psa, Łatka, ale nie udało jej się tego zrobić.
          Kredki zaczęły głośno rozmawiać, śpiewać różne śmieszne piosenki, a potem kłócić się która z nich jest ważniejsza i ma ładniejszy kolor. Przepychały się jedna przed drugą i same wchodziły Krysi wprost do ręki lub wypadały na stolik. Dziewczynka zupełnie nie potrafiła ich opanować. W dodatku wskakiwały do pudełka gdzie popadnie, niekoniecznie na swoje miejsca więc zrobił się okropny bałagan. Żółta kredka leżała razem z brązowymi, a różowa między ciemnozieloną i fioletową. Czerwona kredka popchnęła na sam brzeg pudełka pomarańczową a tuż za nią ułożyła się niebieska. W końcu czarna kredka zezłościła się nie na żarty i zagroziła, że za chwilę pomaże na czarno cały rysunek tak, że nie będzie na nim widać ani niebieskiego nieba z żółtym słońcem i białymi obłoczkami, ani drzew, ani choinki, ani trawy i stokrotek. Zmęczona tymi kłótniami i przepychankami odezwała się w końcu gumka myszka, która dotąd leżała cichutko w swojej przegródce. Myszka była niewielka, więc zaczęła podskakiwać coraz wyżej i wyżej tak, żeby zwróciły na nią uwagę wszystkie kredki. Wygarnęła im całą prawdę. Powiedziała, że wszystkie są jednakowo ważne, każdy kolor jest ładny i potrzebny bo gdyby  kolory kredek niczym się nie różniły, rysunki były by ponure i smutne a mają być przecież kolorowe i wesołe. Kredki uspokoiły się wreszcie, to prawda, niektóre były teraz trochę krótsze bo podczas kłótni połamały się i trzeba je było znów zatemperować. Wreszcie ułożyły się w pudełku w takiej kolejności jak powinny : żółta, pomarańczowa, niebieska, jasnozielona, zielona jak trawa i ciemnozielona, różowa, czerwona, fioletowa, jasno i ciemnobrązowa a na samym końcu czarna. Krysia spokojnie zamknęła pudełko. Teraz i ona i kredki mogły  spokojnie pójść spać.

poniedziałek, maja 26, 2014

O tym, jak aniołek Marcelek pomalował wszystkie sny.


Z góry bardzo dokładnie widać  wszystkie sny, jakie śnią się dzieciom na całym świecie. Pewien bardzo ciekawski aniołek, imieniem Marcelek, postanowił zajrzeć do wszystkich snów więc zrobił w niebie małą dziurkę i przyłożył do niej oko,   CHOCIAŻ TO BARDZO NIEŁADNIE PODGLĄDAĆ KOGOŚ  PRZEZ DZIURKĘ. Marcelek nie robił tego jednak ze zwykłej ciekawości, tylko dlatego, że miał pilnować, żeby wszystkie dzieci spały spokojnie i wstawały rano tylko prawą nogą, bo wtedy będą miały przez cały dzień dobry humor. Kiedy tak spoglądał z góry na śpiące dzieci, nagle zauważył, że jedne sny są wesołe i kolorowe a inne szare i smutne. Marcelek pomyślał, że coś z tym trzeba zrobić bo nie można przecież pozwolić, żeby dzieci miały takie okropnie szare sny! Co by tu zrobić.....zastanawiał się głośno Marcelek,  żeby wszystkie dzieci na całym świecie miały tylko same piękne i  wesołe, kolorowe sny? Trzeba by je chyba pomalować wiedział głośno sam do siebie  i poszedł do sklepu z przyborami piśmiennymi który znajdował się tuż za rogiem. W sklepie pracowała zorza, Malwinka, bardzo wesoła i zawsze promiennie, tęczowo uśmiechnięta. Marcelek już od progu powiedział grzecznie i dosyć głośno Malwince :”dzień dobry”, BO KAŻDY, KTO WCHODZI DO SKLEPU POWINIEN GŁOŚNO I WYRAŹNIE SIĘ PRZYWITAĆ.   Aniołek opowiedział Malwince co wymyślił, po co przyszedł do sklepu i poprosił ją o największe pudełko różnokolorowych kredek i temperówkę, na wypadek, gdyby któraś kredka złamała się podczas malowania.   Malwinka zaproponowała mu jednak żeby kupił farby i komplet pędzli różnej wielkości. Farby można ze sobą dowolnie mieszać i wtedy otrzymamy o wiele więcej kolorów niż przy  malowaniu zwykłymi kredkami. Marcelek kupił więc naaaaaaaaaaajjjjjjjjjjwiększe pudełko farb, trzy garście pędzli i pędzelków różnej grubości i popędził co sił w małych skrzydełkach do siebie. Miał przecież przed sobą jeszcze tyle pracy. Musiał odnaleźć i pomalować wszystkie smutne, szare sny dzieci z całego świata. Aniołek Marcelek włożył fartuch, żeby się nie pochlapać, ani nie pobrudzić skrzydełek  skrzydełek farbami i zabrał się żwawo do pracy. Porozstawiał mnóstwo maleńkich miseczek z wodą do rozrabiania farb, pędzle włożył razem  do dużego słoja tak, żeby wystawały tylko  ich końce można było łatwo znaleźć pędzelek odpowiedniej grubości i zaczął się uwijać jak mógł najszybciej. Przedtem sprawdził jednak dokładnie gdzie pochowały się wszystkie smutne szare sny które śnią się dzieciom i raz dwa trzy, w mgnieniu oka, wszystkie te sny pomalował na tęczowo. Odtąd już żadne dziecko nigdy nie będzie płakać przez sen, a kiedy się obudzi, jego buzia będzie przypominała uśmiechnięte słoneczko w letni, ciepły poranek.


sobota, maja 24, 2014

Piłka w kropki



          Krzyś dostał na urodziny od swoich dziadków piłkę plażową. Piłka była ogromna, czerwona, w duże, białe kropki. Prawie jak biedronka. Tylko biedronki mają czarne kropki. Toczyła się to w lewo, to w prawo, to znów podskakiwała wesoło do góry. Późnym wieczorem, kiedy Krzyś już dawno słodko spał po całym dniu biegania i skakania za piłką, ona ułożyła się do snu. Kiedy już prawie zasypiała, usłyszała, że cała rodzina następnego dnia jedzie nad morze. Oczywiście ona, piłka, też miała jechać razem z nimi. Rano, po śniadaniu tata poukładał w bagażniku walizki, plecaki i torby, które były już wcześniej spakowane. Mama tymczasem robiła pyszne kanapki na drogę. Cała rodzina wsiadła do auta i ruszyli w drogę. Kiedy już wyjechali za rogatki, nagle Krzyś przypomniał sobie, że swoją piękną, nową piłkę, zostawił w swoim pokoju. Zrobiło mu się smutno, ale nie było sensu wracać. Tymczasem piłka, zmęczona całodzienną zabawą z Krzysiem spała sobie spokojnie w kącie dziecinnego pokoju. Kiedy się obudziła, w mieszkaniu było podejrzanie cicho. Piłka zastanawiała się gdzie się wszyscy podzieli i nagle przypomniała sobie, że Krzyś miał wyjechać z rodzicami na wakacje.
          Nagle usłyszała, że ktoś otwiera drzwi. To sąsiadka przyszła podlać kwiaty i nakarmić chomika. Piłka nie czekała ani chwili, wyskoczyła za drzwi, potoczyła się po schodach aż na parter i wytoczyła  przed blok. Nagle ktoś ją kopnął i od razu znalazła się pod krzakiem, na trawniku obok placu zabaw na którym ostatnio bawił się nią Krzyś.  Leżała tam i zastanawiała się, co dalej. Nagle poczuła że dotyka ją coś mokrego. To był nos Łatka. Jego pan, Piotruś mieszkał na tym samym piętrze co Krzyś. Chłopcy chodzili razem do przedszkola i przyjaźnili się tak, jak ich rodzice. Piotruś od razu poznał piłkę Krzysia. Następnego dnia Piotruś z rodzicami i Łatkiem też mieli jechać nad morze i spędzić wakacje ze swoimi sąsiadami. Piotruś podniósł piłkę, zabrał ją do domu i od razu wsadził do swojego plecaka, żeby jej nie zapomnieć. Ciekaw był jaką minę będzie miał Krzyś kiedy przywiezie mu nad morze piłkę której zapomniał ze sobą zabrać.

niedziela, maja 18, 2014

Ulica Dębowa


Tytuł oryginału: Hrastova ulica
Autorzy:  Nemanja Paštar i Milan Mihaljčić  
Przekład z języka serbskiego: Ewa Oranowska

Na ulicy Dębowej, na skraju miasta, mieszkali sobie dziewczynka i chłopiec.
 Na ulicy Dębowej mieszkały trzy psy.
 Cztery koty.
 Pięć wróbli.
 I tylko jeden dąb.
 Dziewczynka i chłopiec często podlewali dąb.
 Koty go drapały, ostrząc pazurki.
Wróble broniły go przed gąsienicami.
 Psy nigdy nie siusiały na jego pień. Przez szacunek.
 Dąb był jednak bardzo smutny. Przez całe życie nie poznał ani jednego drzewa.
 Pewnego dnia dąb zwołał swoich przyjaciół, żeby się z nimi pożegnać. "Wybieram się w podróż, żeby poznać inne dęby. Nigdy o Was nie zapomnę", powiedział i wyruszył w drogę.
Błądził bardzo długo, aż do chwili, kiedy zobaczył las, a w nim dęby. Dęby go polubiły i poprosiły, żeby został z nimi.
Bardzo dobrze się czuł wśród swoich nowych przyjaciół. Zabawiał ich opowieściami o swojej podróży, o życiu w mieście, o starych przyjaciołach. Chętnie słuchały go nawet sowy i wiewiórki.
 I nagle wszystko się zawaliło. Odnaleźli go pracownicy miejskiej zieleni. "Miejskim drzewom zabrania się zmieniać miejsce pobytu", wyjaśnili mu i zabrali z powrotem do domu.
Dąb był smutniejszy niż zwykle, smutny jak nigdy dotąd. Żeby go pocieszyć dziewczynka i chłopiec rysowali dęby na ścianach domów.
Koty wytrzeszczały oczy i pohukiwały jak sowy. Psy skakały wśród jego gałęzi jak wiewiórki. Wróble włożyły kapelusze na głowy i udawały pieczarki.
 Wszystko na nic. Dąb tylko ze smutkiem się uśmiechał.
 Wkrótce oznajmił przyjaciołom,  że znów odchodzi. "Wiem, że znów mnie pochwycą", powiedział cichutko, "ale chcę jeszcze raz zobaczyć dęby". I poszedł.
Zdążył dotrzeć do lasu, odnaleźć dęby i przywitać się z nimi...
                                               ... zanim poszli po niego.
 A kiedy wrócili do miasta, dąb z żalu rozchorował się. Liście zaczęły mu opadać. Gałęzie usychały i łamały się.
Umierał.
 Nagle ulica Dębowa opustoszała. Znikli z niej dziewczynka i chłopiec.
 Znikły trzy psy
 Cztery koty.
 I pięć wróbli. Dokąd oni wszyscy sobie poszli?
 Oczywiście do lasu, po dęby. Wiedzieli, że tylko dzięki ich pomocy uratują przyjaciela. Usłyszawszy co się dzieje, dęby nie traciły czasu.
 Cały szpaler drzew przywędrował do miasta.
 Chory dąb wyzdrowiał. Wszyscy tańczyli i śpiewali. Ulica Dębowa stałą się ulicą dębów.


Chłopiec, który ukradł morze



Tytuł oryginału: Dečak koji je ukrao more
Autorzy:  Milan Mihaljčić i Nemanja Paštar 
Przekład z języka serbskiego: Ewa Oranowska

W domku na szczycie góry, daleko, daleko od morza mieszkał chłopiec o imieniu Tomek. Tomek miał dziadka, który również nazywał się Tomek - często dziadkowie otrzymują imiona "po swoich wnukach".

Dziadek Tomek był kiedyś  marynarzem. Opłynął wszystkie morza świata i snuł na ten temat różne opowieści. Marzył o tym, żeby przynajmniej jeszcze raz w życiu zobaczyć morze, ale był zbyt stary żeby udać się w tak daleką podróż. Ze wszystkich opowieści chłopiec najbardziej lubił tę, która nazywała się  "Chłopiec, który ukradł morze". Dziadek zaczynał ją tak :
Był sobie pewnego razu chłopiec, który mieszkał w pałacu na szczycie góry, daleko, daleko od morza. Ojcem chłopca był król i dlatego chłopiec miał wszystko na świecie co tylko można sobie wymarzyć. Właściwie prawie wszystko. Wszystko oprócz morza.
W moim królestwie nie ma morza - tłumaczył się ojciec chłopca. 
Najbliższe morze jest daleko, bardzo daleko, na południu, w innym królestwie. Co powiesz na jeszcze jeden basen? Ale chłopiec nie chciał jeszcze jednego basenu. Chciał mieć morze.
Pewnego dnia król i jego syn wyruszyli w podróż do południowego morza. Kiedy tam dotarli, zdarzył się prawdziwy cud. Całe morze znikło.
Wyspy stały się wzgórzami, mewy wielce zdziwione krążyły wokół osiadłych na mieliźnie statków, a łodzie rybackie zwisały przywiązane do przystani jak breloczki do kluczy. W największej opresji byli marynarze z łodzi na pełnym morzu - nagle znaleźli się w środku przepastnej pustyni.
Nikt nie wiedział, co się dzieje. Nikt, oprócz ojca chłopca, króla.
Nie wiem jak to zrobiłeś, ale wiem, że to ty zrobiłeś - srogo powiedział do syna.
Niektóre rzeczy możesz mieć, a innych nie, nawet wtedy, kiedy Twoim tatą jest król. Natychmiast oddaj ludziom morze, popatrz tylko ile im sprawiłeś kłopotu. Chłopiec milczał i spuścił głowę.
 Wyjrzał przez okno i już w następnej chwili morze powróciło nad brzeg południowego królestwa. Wzgórza znów stały się wyspami, marynarze odetchnęli z ulgą na swoich statkach i wszystko było tak, jak dawniej.  Nikt nie wiedział co się naprawdę wydarzyło. Nawet król nigdy się nie dowiedział jak jego synowi udało się ukraść morze. To na zawsze zostało tajemnicą.
Tutaj opowiadanie dziadka Tomka kończyło się. Chłopiec Tomek sam siebie też pytał jak to możliwe, żeby ukraść morze. Często wyobrażał sobie jak je kradnie i daje w prezencie dziadkowi, który tak długo żyje żeby je jeszcze r raz zobaczyć.
Tego lata Tomek z mama i tatą po raz pierwszy wyjechał nad morze. Kiedy tylko   znalazł się na brzegu zapatrzył się na pełne morze.. Patrzył i patrzył bardzo długo... i nagle odkrył tajemnicę z dziadkowej opowieści. Żeby było nie wiem jak ogromne - zauważył Tomek - morze jednak może zmieścić się w oku.
 Potem znów spojrzał na morze , i paf - w jednej chwili morze zniknęło. Wyspa przed nim zmieniła się we wzgórze, statki i łodzie leżały na dnie, łódki rybackie zwisały przywiązane do przystani. Zupełnie jak w dziadkowej opowieści.
 Tomkowi zrobiło się wstyd w tej samej chwili, kiedy zrozumiał, co zrobił. Najszybciej, jak tylko mógł oddał na miejsce skradzione morze. Wszystko stało się tak nagle że ludzie opowiadali potem, jak to wydarzył się cud i zdawało im się że na ułamek sekundy znikło całe morze.
 I w taki oto sposób Tomek wrócił do domu bez morza. 
Niektóre rzeczy możesz mieć a innych nie - powiedział swojemu dziadkowi. Dziadek poważnie skinął głową, chociaż nie bardzo w tym momencie zrozumiał o co chodzi. A wtedy Tomek zmierzył dziadka spojrzeniem od stóp do głów. 
Zaczekaj chwilę - pomyślał - jeżeli w oku może się zmieścić morze, dlaczego nie miałby się zmieścić jeden przygarbiony dziadek?
 Przekonał mamę i tatę żeby go natychmiast odesłali nad morze. Tym razem , promieniejąc ze szczęścia, był z nim dziadek Tomek. Zgadnijcie sami jak podróżował?!
Czy można ukraść morze?
Można, ale nikt nie wie jak.

Oprócz chłopca, który ma na imię Tomek...

sobota, maja 17, 2014

Jurek Brudasek




Autor: Milan Mihaljčić
Tytuł oryginału: Štrokavi Djura
Przekład z języka serbskiego: Ewa Oranowska

Jurek nie wykąpał się ani razu od Nowego Roku. W domy przezwali go Jurek Brudasek.
Mama, tata i siostra zakładali na nosy szczypki do prania. 
Jurku, wykąp się, nos mi odpadnie - prosiła go siostra. 
Niech ci odpada - odpowiadał Jurek.  NIE MAM ZAMIARU SIĘ KĄPAĆ .
Pewnego dnia Jurek zamknął się w łazience. Po chwili słychać było jak woda leci do wanny.
 Kąpiesz się Jurku? - zapytała mama, pełna nadziei.
 Kąpię się mamo, kąpię się! - odkrzyknął Jurek.
Ale nic się nie zmieniło. Jurek dalej był brudny.
Tej nocy zdarzyło się coś dziwnego - Jurka odwiedziła Rogata Wiedźma!
 No, dalej chłopcze, marsz do wanny -, rozkazała Rogata Wiedźma.
 Nie chcę - sprzeciwił się Jurek.
 Uważaj mały, bo mogę się rozzłościć - uprzedziła Rogata Wiedźma.
 A co mnie to obchodzi - odburknął Jurek.
 Wcale się Ciebie nie boję.
 Jak się rozzłoszczę to zamienię się w straszydło! - uprzedziła Rogata Wiedźma.
 Wspaniale -zaśmiał się Jurek.
 Uwielbiam straszydła .
 Ja też - powiedziała Rogata Wiedźma...
... i zmieniła się w Jurka Brudaska!
Potem poszła do łazienki i nalała wody do wanny.
Usiadła na małym stołeczku i zaczęła czytać komiks.
Pluskała ręką w wodzie, tak samo jak Jurek, który oszukiwał mamę.
Kąpię się mamo, kąpię się! - wykrzykiwała Rogata Wiedźma.
Owinęła się ręcznikiem kąpielowym, jakby się naprawdę wykąpała.
Wyszła z łazienki i powąchała kwiatki w doniczce na oknie. Kwiatki natychmiast uschły.
 Rośliny nie znoszą smrodu - powiedziała Rogata Wiedźma
Pogłaskała kota a kot wskoczył na żyrandol. 
Koty są czystymi zwierzętami - wyjaśniła Rogata Wiedźma
Położyła się w łóżku Jurka, a z pościeli zaczęły uciekać robaki, węże i żaby.
 One też potrzebują świeżego powietrza - powiedziała Rogata Wiedźma.
Jurek Brudasek pomyślał sobie:  Czy ja rzeczywiście tak śmierdzę? 
Podniósł rękę i powąchał się pod pachą. "FUJ!"
Rozebrał się w biegu i wskoczył  - prosto do wanny!
Pocierał się i szorował...
... aż do momentu kiedy nie zmył z siebie ostatniej plamy!
Zasnął czysty i pachnący, jak w Nowy Rok.  
Dobranoc Jurku - powiedziała Rogata Wiedźma.  Nadeszła pora, żebym odwiedziła Marysię Brudaskę .


czwartek, maja 08, 2014

Ach te koty

TOSIA






          Mrrrrrr… mrrrrr….mrrrrrraaauuuuuu…. dopiero się obudziłam więc się przeeeciąąąąągaaaam. Prawa przednia łapka z lewą tylną łapką a potem prawa tylna łapka z lewą przednią. Za oknem całą noc lał deszcz a mnie tak dobrze się spało w sypialni, na moim wygodnym, przestronnym łóżku, ale zgłodniałam więc musiałam się obudzić.
           Przepraszam, jeszcze się Wam nie przedstawiłam. Nazywam się Tosia i właśnie skończyłam rok. Jak wyglądam? Jestem cała czarna jak węgiel. Chyba wiecie co to jest węgiel?  Nie mam na sobie ani jednej łatki. Nawet opuszki łapek mam czarne. Poza tym jestem bardzo zgrabna i wygimnastykowana. Potrafię wskakiwać na najwyższe półki, szafy i szafeczki. Ewa, za chwilę dowiecie się kim ona jest,  bardzo się boi kiedy wspinam się zbyt wysoko. Rozumiem ją. W zimie złamała nogę i przez sześć tygodni chodziła z nogą w gipsie. Ale takie numery to nie ze mną. Gdybym przypadkiem spadała to przecież mam pazurki, którymi mogę się przytrzymać. Zresztą podobno każdy kot spada zawsze na cztery łapy nawet z dużej wysokości i nic mu się nie może stać.  Umiem też chodzić po bardzo wąskich krawędziach mebli. Pomaga mi w tym mój przyjaciel, który nigdy mnie nie opuszcza. Wiecie kto? Mój puszysty, długi  ogonek. Gdy łapka za łapką idę po czymś bardzo wąskim to on pomaga mi utrzymać równowagę. Kiedy jestem zła on też złości się razem ze mną a kiedy układam się do snu ogonek otula mnie jak szalik i śpimy sobie razem.
          Powiedziałam, że sypiam na moim łóżku ale to jest łóżko mojej przybranej mamy, Ewy. Wreszcie już wiecie kim jest Ewa. Właściwie nie do końca jest jasne czy to ona sypia ze mną na moim łóżku czy ja sypiam z nią na jej łóżku. Nieważne. Nie będziemy się o to kłócić. W każdym razie opiekujemy się sobą nawzajem. Mama Ewa mnie karmi, czesze i zmienia mi piasek w kuwecie. Ja dbam o to, żeby jej nie było smutno no i żeby miała się z kim bawić. Nauczyłam ją zabawy piłeczką którą mi podarowała.  Ewa rzuca mi piłkę a ja biegnę za nią  przynoszę ją z powrotem. Często udaje mi się złapać piłkę w locie. Bardzo lubię taką zabawę. Czasem muszę mrauknąć , żeby Ewa zauważyła że już przyniosłam piłkę , a nawet uderzyć Ewę w nogę łapką jak się bardzo zamyśli i  nie widzi piłki. Obie bardzo lubimy te nasze zabawy.
Ewa często siada przed komputerem i bawi się myszką ale nie taką prawdziwą, którą można zjeść, tylko komputerową. Mówi wtedy:
- Tosiu, nie przeszkadzaj, nie mogę się przez cały czas bawić, muszę też kiedyś  pracować.
Układam się wtedy przed Ewą, za taką czarną układanką, na której są litery i cyfry i wyciągam się jak długa. To klawiatura.
- Tosiu zabierz ogon i łapki z klawiatury bo nie mogę pisać – mówi Ewa.
Wtedy zwijam się w kłębuszek i drzemię. Co jakiś czas uchylam oczy i przyglądam się Ewie… ma na nosie okulary to znaczy, że jeszcze pisze…  Trudno. Muszę cierpliwie poczekać aż skończy. Jak mi się znudzi to mogę się najwyżej przespacerować do kuchni, zajrzeć do swoich miseczek i coś przegryźć.  Ewie nie można przeszkadzać kiedy siedzi przy komputerze bo się wtedy okropnie złości i mówi do mnie Antonino…
- Antonino, przestań rozrabiać!
- Antonino, uspokój się, wiesz że teraz pracuję. Pobawimy się jak skończę.
          Zapomniałam o czymś. Tej komputerowej myszki pod żadnym pozorem nie można łapać za ogonek, to znaczy za kabel który z niej wystaje. W tym kablu  siedzi jakiś straszny Dziad Prąd, tak mówi Ewa, mógłby mnie złapać za pyszczek i zrobić krzywdę. Muszę o tym zawsze  pamiętać.
          Nie powiedziałam Wam jeszcze, że oprócz przybranej mamy, Ewy mam całkiem spore grono rodziny i przyjaciół. Są Bartek i Maciek, synowie Ewy i ich dziewczyny Luiza i Asia. Jest też babcia Luka, mama Ewy, która nas czasem odwiedza, wujek Andrzej i ciocia Irena. Acha, czasem wpada też do nas sąsiadka, pani Marysia. Luiza i Bartek mieszkają czasem ze mną kiedy Ewa wyjeżdża. Bardzo ich wszystkich kocham, lubię jak mnie głaszczą i bawią się ze mną. Chociaż czasem z tym głaskaniem to przesadzają. Uciekam wtedy gdzie pieprz rośnie, tak się mówi, czyli tam, gdzie nie mogą mnie złapać, albo łapię ich delikatnie ząbkami za rękę. To tak, jakbym mówiła:
- No dosyć już tego głaskania bo mi futerko powycieracie i będę łysa!
          Mam też własną, prawdziwą, najprawdziwszą rodzoną ciotkę która ma na imię Kropka. Jej przybranymi rodzicami są Asia i Maciek. Kiedy wyjeżdżają gdzieś dalej i nie mogą jej ze sobą zabrać to ciocia razem ze swoimi miseczkami przeprowadza się do nas czyli do mnie i do Ewy. Ojej a ile wtedy jest zabawy! Nie możemy się ze sobą dosyć nagadać, chciałam powiedzieć namruczeć, o wszystkich naszych kocich sprawach. A to bawimy się ze sobą w berka, a to w chowanego i straszymy się wyskakując znienacka zza  szafy albo zza drzwi. Czasem okropnie tupiemy. Czy możecie wyobrazić sobie tupiącego kota? A jednak… Jak się zmęczymy bieganiem i skokami to robimy podwójny kłębuszek z dwóch kotów i zasypiamy przytulone do siebie pomrukując przez sen. Jak jest u nas Kropka to nie sposób się nudzić. Naprawdę… Czasem jeżdżę z kilkudniową wizytą do ciotki i wtedy dokazujemy razem u niej.
          Opowiadałam Wam o swoim łóżku w sypialni. Mam też  duża kanapę w salonie, dwa miękkie fotele, kilka wyściełanych krzeseł no i słoneczne parapety na których uwielbiam się wygrzewać i ucinać sobie południową drzemkę.  W naszym mieszkaniu jest bardzo dużo tajemniczych i przytulnych kącików. Można się w nich zaszywać do woli. Kiedy mam ochotę naprawdę się schować to trudno mnie znaleźć. Nie pomagają żadne nawoływania :
- Tosiu, Tosieńko, gdzie jesteś?  Toooooosiuuuuu! Toooooosiuuuuu!
          Wreszcie nudzi mnie to , wychodzę  i dumnie defilujemy sobie z moim przyjacielem, ogonkiem, uniesionym do góry. 
          W dzień, kiedy nie śpię mam też inne rozrywki. Poluję na ptaki za oknem. Wróbelki mogą sobie fruwać, są takie małe i milutkie. Ale te gołębie i wrony! Okropność! Jakie to łakomczuchy! Tylko by jadły i jadły! Nigdy nie mają dosyć. A poza tym fruwają tuż koło mojego nosa właśnie wtedy, kiedy ucinam sobie drzemkę na parapecie. Ich szczęście, że są za szybą… Już ja bym im pokazała co to znaczy fruwać koło kociego nosa w dodatku wtedy, kiedy kot akurat smacznie sobie śpi.
          Trochę się mnie boją te skrzydlate darmozjady. Najbardziej wtedy, kiedy stanę na tylnych łapkach a przednimi opieram się o szybę. Pewnie głupie myślą, że zaraz na nie skoczę. I bardzo dobrze, że się mnie boją. Czasem na ich widok wydaję bardzo dziwne dźwięki. Zupełnie jakbym była skrzypiącym drzewem albo przebranym za kota psem. Koty są strażnikami domowego ogniska i wszyscy powinni o tym wiedzieć.
          Kochamy się z Ewą i dobrze nam się razem mieszka. Czasami, kiedy ogarnia mnie nawet nie koci a małpi humor moja przybrana mama woła :
- Ach ty Dziabągu jeden przestaniesz wreszcie rozrabiać?!
          Nie wiem co to jest „dziabąg”. Ewa też chyba nie wie, ale lubię jak mnie tak nazywa… To znaczy, że jest wesoła. Bywa też smutna, czasem nawet płacze. Zjawiamy się natychmiast oboje z ogonkiem i pocieszamy ją. Daję jej wtedy kilka buziaków a ogonek głaszcze ją po szyi i trochę łaskocze. Po chwili cały smutek znika i Ewa znów się uśmiecha. Ona jest przekonana, że ma mnie ale tak naprawdę to ja mam ją. Kiedy wieczorem idziemy spać mruczę je do ucha o wszystkim co się działo przez cały dzień a ona mnie głaszcze i przytula, takie przytulone zasypiamy sobie i śnią nam się różne miłe rzeczy. Jak dobrze jest mieć taką przybraną mamę! MrrrrRrrrrrRrrrrrRrrrrrRrrrrr ….. zapuszczam silnik i odpływam to znaczy, że oczy same mi się zamykają i zasypiam.