Translate

czwartek, czerwca 11, 2015

PANNY MRRRAU I KOCIA WRÓŻKA


            Antonina i Kropencja to brzmi bardzo arystokratycznie a my obie  przecież potrafimy się zachowywać bardzo dostojnie, jak prawdziwe arystokratki. My, to znaczy Tosia i Kropka bo tak  na co dzień mówią do nas nasi przybrani rodzice. Nazywają nas też czasem Panny Mrrrau bo mruczymy sobie po całych dniach, a także w nocy, kiedy już wszyscy śpią.
     Tak naprawdę Kropka  jest moją ciotką, znalazła się w Warszawie trochę wcześniej niż ja i ona ma dwoje rodziców a ja tylko mamę. Ma na imię Ewa. Przynieśli mnie do niej, kiedy jeszcze byłam bardzo malutka i mieściłam się w dwóch złożonych ze sobą dłoniach. Na początku było mi trochę smutno, ale zaraz wszyscy zaczęli mnie przytulać, głaskać i zajmować się mną.
      Moja ciotka, Kropka, też przez jakiś czas zajmowała się mną bardzo starannie, uczyła jak mam się zachowywać  i jak nie zrobić sobie żadnej krzywdy. Potem odwiedzałyśmy się tak często jak tylko się dało. Czasem mieszkałyśmy ze sobą przez kilka dni. Jakiś czas temu okropnie się pokłóciłyśmy. Już sama nie pamiętam o co, ale żadna z nas nie chce pierwsza wyciągnąć łapki na zgodę. Może kiedyś nam przejdzie bo czasem okropnie tęsknię za Kropką.
       Poprosiłam moją mamę, Ewę, żeby opowiedziała  Wam pewną zaczarowaną historię, która się nam przydarzyła we śnie, a może na jawie….. Zgadnijcie sami!
         Antonina i Kropencja spacerowały sobie spokojnie po wysypanych żwirem ścieżkach w przydomowym ogrodzie, wśród krzaków  malin i porzeczek, unosząc majestatycznie ku górze swoje puszyste ogonki.  Tosia i Kropka,  dwie bardzo kochane przez swoich przybranych rodziców koteczki. Jedna czarna jak węgiel, z niewielką białą łatką na pupie, druga biała w czarne łatki, ze śmiesznym różowym nosem i uszkami,  które w świetle słońca też wydawały się różowe.
       Łapki kocich panienek stąpały ostrożnie po żwirowych alejkach aby się nie pokaleczyć . Nikomu nie przyszło do głowy, żeby uszyć im na tę okazję jakieś gustowne kapcie, więc musiały uważać, żeby żwirek nie powbijał im się między palce łapek.
      Kręciły łepkami rozglądając się wokoło , mrużyły oczy bo słońce trochę je raziło, stroszyły swoje kocie wąsy  i szczękały zębami na widok przelatujących ptaszków. Ach, chętnie by jakiegoś upolowały, ale ptaszki nie były aż tak głupie, żeby dać się złapać dwóm kocim dziewczynkom! To był ich pierwszy tegoroczny wiosenny spacer po ogrodzie.
      Wprawdzie wieczory i poranki bywały jeszcze chłodne, a czasem zdarzał się w nocy przymrozek, ale w dzień słońce grzało już całkiem porządnie. Jeszcze półtora miesiąca temu trawa zaczynała się dopiero zielenić, spod ziemi wychodziły pierwsze wiosenne kwiaty, a na drzewach i krzewach nieśmiało pojawiały się zalążki liści. Trzeba było jeszcze trochę poczekać, aż ogród zazieleni się na całego i wszędzie rozkwitną kwiaty których w ciągu lata w ogrodzie jest zawsze pełno.
      -Trrrrrrudno, musimy jeszcze parę tygodni poczekać aż będzie się można pobawić w naszym ogrrrrrodzie w chowanego – mruknęłą Kropka nieco rozczarowana.
     - Mrrrrrrrrrrrrau, jak to trrrrrudno? – odpowiedziała zniecierpliwiona Tosia.
     - Przecież we śnie wymrrrrrruczałam sobie, że prrrrrrrrawdziwa wiosna już nadeszła – dodała po chwili.
    - Widocznie twoje mrrrrruczenie nic nie dało…. pewnie Kocia Wrrrrrróżka od wymruczanych życzeń była akurrrrrat zajęta i nic nie słyszała- wyjaśniła siostrzenicy  Kropka.
     - Trzeba będzie jeszcze rrrrraz wymrrrruczeć jej nasze życzenia. Zrobimy to dzisiejszej w nocy, ale musimy poczekać, aż  wszyscy w domu zasną bo inaczej nasze życzenie się nie spełni - powiedziała Tosia.
      Mruczane rozmowy z Kocią Wróżką to bardzo pilnie strzeżona tajemnica wszystkich kotów na całym świecie i tych ogromnych i tych średnich i tych zupełnie malutkich. Koty z różnych krajów mruczą w swoich własnych językach, ale Kocia Wróżka rozumie je wszystkie doskonale. Inaczej nie mogła by się nazywać Kocią Wróżką.
      Żeby dostać dyplom Kociej Wróżki musiała najpierw przez szereg lat pilnie się uczyć, a potem zdać wiele trudnych testów i egzaminów, w tym egzamin praktyczny, chyba najtrudniejszy ze wszystkich.  Potem była na rocznym stażu w Anglii i dostała międzynarodowy certyfikat Kociej Wróżki. Oprawiła go w piękną, rzeźbioną ramkę i powiesiła nad kominkiem, tuż obok szeregu rodzinnych fotografii.
     Nie wszyscy ludzie lubią mruczenie kotów, ale wszystkie koty uwielbiają mruczeć kiedy jest im przyjemnie, ciepło i sucho. No i oczywiście kiedy są do syta najedzone. Jednak w nocy, kiedy domownicy już mocno śpią koty mrucząc rozmawiają ze swoją Kocią Wróżką. Opowiadają co im się ostatnio przytrafiło, co  przez cały dzień robiły i „wymrukują „ jej swoje kocie prośby. Te kocie mruczanki trwają całymi nocami. Każdy przyzwoity kot ma zawsze bardzo dużo do powiedzenia, przepraszam , wymruczenia.
      Tosia i Kropka, zmęczone pierwszym wiosennym porannym spacerem po ogrodzie, po powrocie do domu zjadły drugie śniadanie, napiły się wody, po jedzeniu grzecznie umyły pyszczki i łapki , zwinęły się w dwa futrzane kłębuszki i przytulone do siebie usnęły w miękkim fotelu w którym zazwyczaj siadywała mama Tosi. Widok śpiących kocich panienek był tak słodki, że nie miała serca budzić ich i spędzać z fotela, chociaż chciała właśnie w nim posiedzieć i poczytać książkę .
       Tymczasem dziewczynkom śniło się, że właśnie spotkały Kocią Wróżkę i poprosiły ją, żeby jak najszybciej przysłała do ich ogrodu wiosnę. Tęskniły za prawdziwą wiosną przez wszystkie długie zimowe wieczory i szare zimowe dni, kiedy wyglądały przez okno na zamarznięty ogród, który spał pod zaspami zimnego i mokrego śniegu.
      Właściwie nie wiadomo, czy ta piękna czarno-rudo-biała kotka z długim, rudym ogonem , która nagle pojawiła się i stanęła tuż obok nich to była prawdziwa Kocia  Wróżka czy ich kocia sąsiadka z małego drewnianego domku tuż obok, który stał w sąsiednim ogrodzie. Ale dziewczynki czekały przecież na Kocią Wróżkę.
          Witaj Kocia Wrrrrróżko – mrrrrrruczymy i mrrrrrruczymy po całych nocach a ty ciągle nie masz dla nas czasu – zaczęły jedna przez drugą Tosia i Kropka. Mrrrrrrrraaauuu – to nieładnie, że nie chcesz nas wysłuchać.   Przecież jesteśmy grzeczne. Mama Ewa chwali nas, głaszcze i mówi : - moje grzeczne kocie panienki.
       -To chyba znaczy, że możemy Cię prosić żebyś spełniła jakieś nasze życzenie, chociaż jedno, malutkie, maluteńkie, ale naprrrrrawdę,  naprrrrrawdę ważne. I to barrrrrrrrdzo ważne. Najważniejsze na świecie!
     Kocia Wróżka aż zaniemówiła z wrażenia i spojrzała na dziewczynki, mrużąc swoje zielono-żółte kocie oczy i strosząc wąsy. Nie miała zielonego pojęcia co jest aż tak ważnego jest dla Tosi i Kropki, że wezwały ją tak pilnie.
     Myślę, że powinniście jednak iść spać bo zrrrrrobiło się ciemno terrrraz jest najlepsza porrrra na spanie po cały dniu  kocich harrrrców i figli – mrauknęła stanowczo   Kocia Wróżka
      Prrrrrrroszę natychmiast zwijać się w kłębki, zamykać oczy, przykrywać noski własnymi ogonkami i zasypiać, bo nie pokażę Wam tego, co chciałam Wam pokazać – dodała po chwili uśmiechając się pod wąsami, machając ogonem i mrużąc oczy.
     Dziewczynki poderwały się więc na równe nogi, przepraszam, na równe łapki, zaczęły dreptać i ugniatać fotel na którym jeszcze przed chwilą siedziała Ewa czytając książkę. Dreptały w kółko, ugniatały fotel wszystkimi czterema łapkami, trykały się noskami i ocierały się o siebie,  przy czym  ocierały się też o łapki Kociej Wróżki. Kręciły się wokół niej, wyginały swoje grzbiety w pałąk i mruczały jak najęte, poruszając końcami swoich ogonków. Nie wiadomo czy ich ogonki poruszały się przyjaźnie czy gniewnie. W końcu zaczęły biegać w kółko , szybko, coraz szybciej, szybciej i szybciej, aż  zakręciło im się w łepkach i wszystkie trzy, razem z Kocią Wróżką, spadły z fotela i nagle zaczęły się toczyć. Przypominały ogromną kulę do kręgli, oblepioną kocim futerkiem. Toczyły się prędzej i prędzej aż nagle zaczęły spadać, spaaadać i spadaaaaać gdzieś w dół. Ze strachu zamknęły oczy i prawie nie oddychały.
     Zdawało im się, że spadały w dół przez dłuższy czas.  Wreszcie zatrzymały się, ale okropnie kręciło im się od tego toczenia i spadania w łepkach więc dalej nie otwierały jeszcze ze strachu oczu. Leżały tak sobie przez chwilę, zaplątane razem Kocią Wróżką w jeden duży, futrzany, supeł i nie miały odwagi ani się poruszyć, ani miauknąć, ani otworzyć oczu żeby spojrzeć gdzie się znalazły.  Wreszcie przestało im się kręcić w łepkach, odetchnęły więc z ulgą i otworzyły oczy.
      Mrrrrrrrrrrrrraaaaauuuuuuu, miiiiiiiiaaaaaaaauuu, mrrrrrrrrrrrraumrrrrrrrraaarrrrr – odezwały się chórem jak na komendę Tosia, Kropka i Kocia Wróżka.
     Dokąd się dotoczyłyśmy? Gdzie jesteśmy? Co się właściwie stało? Mrrrrrrrrrrrrraaaaauuuuu co to wszystko ma znaczyć? Kocia Wróżko czy to twoje czary? – wszystkie trzy, zupełnie zdezorientowane, zadawały jedna drugiej pytania, na które nie było odpowiedzi. Ani Tosia, ani Kropka, ani nawet Kocia Wróżka nie wiedziały co się właściwie stało i gdzie się znalazły.
      Zarrrrrrrrrrraz, a właściwie dlaczego to ja mam być czemukolwiek winna? – spytała Kocia Wróżka  - przecież nawet nie zdarzyłam złapać w łapkę swojej czarodziejskiej różdżki.  Czarrro….dziejska różdżka…… Właśnie….. Została tam gdzieś, jak sądzę na górze i nie wiem, jak sobie bez niej poradzimy.
     Nie zabrrrrałaś swojej rrrróżdżki? Przecież wróżki nie ruszają się nigdzie bez swojej rrrróżdżki a Ty swojej zapomniałaś zabrrrrrać? – rzucały pytania  jedna przez drugą Tosia i Kropka.
     Tymczasem Kocia Wróżka siedziała sobie i najzwyczajniej w świecie, jakby nic takiego się nie stało, najpierw drapała się przez chwilę za uchem a potem zaczęła myć swój pyszczek, uszy, łapki….
     Nie wiadomo gdzie jesteśmy i jak daleko od domu a Ty tak spokojnie się myjesz? – fuknęła Kropka – to krrrrrrryminał , prrrrrawdziwy krrrrrrryminał! Że też akurrrat nam musiało się coś takiego zdarzyć! – utyskiwała dalej Kropka.
     Mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr – przecież właśnie myślę – mruknęła Kocia Wróżka  zniecierpliwiona.  Zastanawiam się co  mam zrobić, żebyście mogły  wrócić do domu a ja razem z Wami. Musi być przecież jakiś sposób, żeby to zrobić bez pomocy mojej zaczarowanej różdżki.
         Przede wszystkim musimy się rozejrzeć,  dokąd spadłyśmy – powiedziała Kocia Wróżka - uspokójcie się.
     - Wszystko będzie dobrze. Już wiele razy zdarzały mi się podobne przygody i zawsze wszystko dobrze się kończyło więc i tym razem nie ma się czego bać. Uwierzcie mi – dodała po chwili.
     Na razie jednak było dookoła ciemno i cicho. Najwyraźniej panowała noc, ale nie było widać gwiazd. Wszystkie koty znakomicie widzą w nocy. Oczy zastępują im latarki, ale tym razem, nawet trzy pary kocich oczu nie dały rady oświetlić miejsca, w którym znalazły się Tosia, Kropka i Kocia Wróżka. Było ciepło. Leżały na czymś miękkim ale to na pewno nie był ich ukochany fotel. Zwinęły się więc w kłębuszki, przytuliły do siebie i postanowiły poczekać, aż się rozwidni.
     Pierwsza obudziła się Tosia. W domu zawsze wstawała pierwsza a potem budziła pozostałych domowników. To znaczy Ewę i Kropkę, jeżeli ta była u nich akurat z wizytą.
Mrrrrrr… mrrrrr….mrrrrrraaauuuuuu…. dopiero się obudziłam więc się przeeeciąąąąągaaaam. Prawa przednia łapka z lewą tylną łapką a potem prawa tylna łapka z lewą przednią. Za oknem całą noc lał deszcz a mnie tak dobrze się spało w sypialni, na moim wygodnym, przestronnym łóżku, ale teraz jestem głodna jak wilk! Tosia otworzyła szerzej oczy  i nagle…. Rozejrzała się wokół, ale nie było ani przestronnego łóżka, które dzieliła z Ewą, ani okna, ani deszczu za oknem ani kuchni ani stojących tam na podłodze jej miseczek z jedzeniem i wodą.
     Mrrrrrrraaaaau!!! A cóż to takiego ? Gdzie ja jestem? Gdzie się podziały moje miseczki i śniadanie? Nagle dojrzała drzemiącą jeszcze smacznie Kropkę a obok niej  jakąś obcą, nieznaną czarno-rudo-biała kotkę z długim, rudym ogonem, która właśnie też zaczynała się przeciągać. Kocia Wróżka! Nagle Tosia przypomniała sobie wszystko, co się wydarzyło.
      Wszystkie trzy znajdowały się na miękkim, zielonym trawniku. Słońce wzeszło już chyba jakiś czas temu, bo było wysoko i przyjemnie grzało kocie brzuszki. Przespały cały ranek. Teraz musiało być już koło południa. Wreszcie Kropka też otworzyła oczy i teraz zaczęła się przeciągać.
      Wyraźnie właśnie nadeszła wyczekiwana przez nie niecierpliwie wiosna, a właściwie wybuchła, jak każdego roku. Wokół fruwały różnokolorowe motyle,  całe roje małych muszek i innych owadów, które właśnie obudziły się z zimowego snu. W ulach stojących w końcu ogrodu już coś się zaczynało dziać. Pszczoły, które będą w lecie skrzętnie się uwijać i zbierać nektar z kwitnących drzew i krzewów dopiero się obudziły z zimowego snu, ale z uli dochodziło brzęczenie pszczół.  Wprawdzie  widać już było na krzewach i drzewach pączki kwiatów,  z których latem będą owoce.  Wydawało się, że  na  kwiaty i owoce trzeba było jeszcze poczekać.
      Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chociaż różdżka została gdzieś tam, na górze, w promieniach przesuwającego się po ogrodzie słońca, wszystkie kwiaty, krzewy i drzewa zaczęły rozkwitać. W ciągu kilku chwil, pączki zamieniły się w kwiaty i liście, a na krzewach i drzewach w jednej chwili pojawiły się owoce. Najpierw małe, twarde i zielone, nagle zaczęły rosnąć i rosnąć, aż nabrały od słońca rumieńców.
     Ooooooooo grrrrrruszki, morrrrrele, jabłka, a tam na krzakach maliny i porzeczki, a dalej trrrrrruskawki i poziomki – zachwycały się Tosia i Kropka- jak kolorrrrrrrrowo!
          W ogrodzie zrobiło się teraz naprawdę gwarno i głośno. Rozśpiewały się ptaki: słychać było ich gwizdy, świsty, trele . Jedne z nich właśnie budowały nowe gniazda, inne już zasiedliły te same jak co roku dziuple w okolicznych drzewach. W pobliskim stawie zaczęły kumkać żaby, które właśnie obudziły się z zimowego snu. Kijanki też już wyległy się i pływały w stawie całymi stadkami czekając, kiedy wyrosną im łapki i staną się zielonymi żabami.
     Na szczycie stojącego w końcu ogrodu domu, w starannie zbudowanym gnieździe, stała rodzina bociania. Mama bocian, tata bocian i dwoje bocianich dzieci. Klekotały swoimi długimi, czerwonymi dziobami tak głośno, że słychać je było w całej okolicy, aż truchlały ze strachu o swoje życie okoliczne żaby. Bocianięta były wiecznie głodne więc rodzice przez cały dzień na zmianę przynosili im smakowite żabki i inne bocianie  przysmaki,  a one  szeroko otwierały swoje dzioby na widok nadlatujących ze zdobyczą rodziców.
      Czarrrrrry, czarrrrrry, to jakieś czarrrrry- mruknęły chórem Tosia z Kropką, jakby w tym było coś niezwykłego. Przecież razem z nimi była Kocia Wróżka a ona, nawet bez swojej czarodziejskiej różdżki, doskonale znała się na czarach. To dzięki niej zakwitły w jednej chwili wszystkie kwiaty, chociaż zazwyczaj kwitną o różnej porze a na drzewach i krzewach od razu pojawiły się wszystkie owoce nawet te, które powinny się pojawić późną jesienią.
      Dziewczynki zaczęły rozglądać się dookoła  z zaciekawieniem. W promieniach słońca widać było wyraźnie jak drga powietrze. Na niebieskim niebie nie było chmur, tylko gdzieniegdzie widać było białe obłoczki, podobne do owieczek, które pasą się latem na górskich łąkach. Ogród był pełen rozmaitych kwiatów : czerwonych, niebieskich, żółtych, białych, fioletowych, różowych. Było ich tyle, że można było grać w kolory.
      - Jak tutaj pięknie, właśnie o tym marzyłyśmy przez całą zimę, dziękujemy Ci nasza kochana Kocia Wróżko- zaczęły mruczeć z zachwytu i przytulać się do wróżki.
      Miękka trawa pod łapkami to nie to samo, co wysypane żwirem alejki. Po trawie można było skakać bez obawy, że żwir wbije się miedzy paluszki łapek, robić przewroty w tył i w przód, bawić się w berka,  albo toczyć się jak kula bilardowa. Można też było boksować się stojąc na dwóch łapkach. Obie bardzo lubiły tę zabawę, chociaż były dziewczynkami a nie chłopcami.
     - I hop i hop i hooooop – pokrzykiwały podskakując wesoło. Zrobiły zawody która dalej i wyżej podskoczy.
        Po jakimś czasie panny Mrrrau, Tosia i Kropka zaczęły jednak rozglądać się za czymś do zjedzenia. Wprawdzie zachwycone były wiosną, która pojawiła się tak nagle wokół nich, ale w brzuszkach kiszki grały im marsza z głodu. Zupełnie zapomniały, że przecież nie jadły nic od wczorajszego wieczora. Kiedy pojawiła się Kocia Wróżka zapomniały o całym świecie. Nie pomyślały nawet, żeby zjeść wieczorem kolację. Ich miseczki z jedzeniem zostały w domu.   
       Tak prędko i niespodziewanie zaczęły spadać wczoraj wieczorem toczyć się i spadać gdzieś w dół, razem z Kocią Wróżką, że nie zdążyły też chwycić po drodze swoich małych plecaczków w żelaznym zapasem chrupek na wszelki wypadek. Tosia miała plecaczek czerwony a Kropka żółty. Te plecaczki uszyła im Ewa i zabierały je zawsze ze sobą w każdą podróż.      
        Głodne, usiłowały coś sobie upolować, ale ptaki w ogrodzie były zbyt sprytne, żeby dać się złapać, zresztą żadna z nich nigdy jeszcze nie polowała, z wyjątkiem polowania na słoneczne zajączki na podłodze, albo na światło latarki podczas wieczornych zabaw z Ewą.
      Mrrrrrrrrrrrrraaaaaaauuuu, mrrrrraaaauuu, jesteśmy głodne, okrrrrrrrropnie głodne i pić nam się chce! – żaliły się dziewczynki.
     Gdzie nasze chrrrrupki i przysmaki? – miauknęła Tosia
     A gdzie nasz mus z kurrrczaka i inne pyszne musy? – wtórowała jej rozżalona Kropka
     Przecież nie będziemy chyba jadły trrrrrrruskawek, ani morrrreli, ani grrrrrruszek bo to nie dla nas. Wymieniały wszystkie owoce z literką „R” , którą bardzo lubiły.
     Zrrrrrresztą od grrrrrruszek może boleć kotka brzuszek – mruknęła Kropka
     Obie panny Mrru od małego tak bardzo lubiły literkę „R” , że często bawiły się w wyrazy . Zabawa polegała na tym, żeby znaleźć jak najwięcej wyrazów zaczynających się na „R” . Która znalazł ich więcej ta wygrywała
     Teraz jednak były już tak głodne, że żadna zabawa nie byłą im w głowie. Ani ich ulubiona gra w wyrazy ani żadne kocie figle i harce.
     Nagle, tuż przed nimi, w cieniu, pod krzewem fioletowego bzu zjawiły się trzy kolorowe miseczki. Czerwona miseczka z kocimi chrupkami, żółta miseczka z musem z kurczaka i niebieska miseczka z pyszną, świeżą wodą do picia.
       Hurrrrrrrrraaaaaa, hurrrrrrrrrraaaaaa, jedzenie! Pyszne jedzenie! Wygłodniałe panny kotki rzuciły się jak na wyścigi do miseczek, które się tak nagle pojawiły przed nimi i zaczęły jeść,  aż im się uszy trzęsły. Zjadły wszystko do ostatniego kęsa i wylizały miseczki do czysta.
      Po jedzeniu trzeba było odpocząć, jak to wszystkie koty mają w zwyczaju. Teraz już głód im nie dokuczał więc spokojne mogły się dalej rozglądać po ogrodzie, zachwycać zielenią, różnokolorowymi kwiatami, owocami, słuchać odzywających się to tu to tam ptaków i żab.     
      Nie chciało im się jeszcze spać bo przecież wylegiwały się prawie do południa, więc spacerowały po miękkiej zielonej, puszystej i pachnącej młodej wiosennej trawie, z ogonami uniesionymi, jak zwykle do góry. Czasem podskakiwały,  usiłując złapać dla zabawy, bo przecież były najedzone, jakiegoś ptaka albo motyla fruwającego nad ich łepkami, ale to im się nie udawało.
     Spacerowały, jak zwykle majestatycznie tam i z powrotem. W całym ogrodzie tak przepięknie pachniało i latem i kwiatami i owocami. Nawet słońce i niebieskie niebo pachniały. Po długich zimowych wieczorach spędzanych w domu,   na wiosnę wszystko pięknie pachnie kotom,  stęsknionym za spacerami po ogrodzie wśród kwitnących traw i kwiatów.
      Zanim pojawiły się jakimś cudem te kolorowe miseczki pod krzewem fioletowego bzu zastanawiały się, jak wrócą do domu bez zaczarowanej różdżki , którą Kocia Wróżka niebacznie zostawiła u nich w domu, zanim znalazły się tu na dole, w tym pięknym ogrodzie.    
     Myślały o braku różdżki jeszcze zanim się porządnie najadły ale teraz….. Teraz ich ogonki zrobiły się trochę bezwładne i już nie sterczały do góry, łapki coraz bardziej zaczęły im się plątać, a oczka robiły im się coraz mniejsze i powieki coraz cięższe.
     - Gdzie jest Kocia Wróżka?- mrauknęła Tosia – miaaaaaaaauuuuuuu nie zostawiaj nas samych bo nie wiemy jak wrócić do domu, do Ewy.
     - Chyba wróciła na górę, po swoją czarodziejską różdżkę. Jesteśmy po tym pysznym obiedzie zbyt ciężkie, żeby nas  wniosła sama,  bez pomocy różdżki – odpowiedziała jej Kropka.
       Ostatnim wysiłkiem postanowiły nieco udeptać trawę w jakimś cienistym miejscu, żeby położyć się i trochę odpocząć, zanim wyruszą w powrotną drogę. Udeptywały obie trawę ile sił w łapkach, coraz szybciej i szybciej, aż im się zakręciło w łepkach. Każda z nich zdążyła jeszcze zwinąć się w kłębek i zasnęły. Było ciepło i pięknie, słońce przeświecało przez gałęzie i wiał lekki wiaterek. Tosia i Kropka spały sobie smacznie a ich futerka unosiły się delikatnie za każdym razem, kiedy oddychały. Zanim zasnęły na dobre widziały, mogłyby przysiąc, że widziały czarno-rudo-białą Kocią Wróżkę, która dzięki swojej czarodziejskiej różdżce pomagała im wrócić do domu, do Ewy.
      Antonina I Kropencja obudziły się wyspane i zadowolone. Przeciągnęły się obie porządnie kilka razy robiąc „koci grzbiet”. Za oknem było szaro i mgliście. Zbliżał się wczesnowiosenny wieczór. Wyjrzały przez okno do ogrodu. Nic na razie nie przypominało tego ogrodu, po którym tak niedawno spacerowały i harcowały.
     Zmierzchało. Do pokoju weszła Ewa, zasunęła zasłony i zapaliła lampę w rogu pokoju. Od razu zrobiło się przytulniej. Potem poszła do kuchni i nastawiła wodę na herbatę.
    Tosia i Kropka radośnie mruczały i ocierały się jej o nogi. Jedna przez drugą opowiadały o czarno-rudo-białej Kociej Wróżce, która zabrała ich ze sobą na wycieczkę do pięknego ogrodu. Opowiadały o wszystkich kwiatach, ptakach i motylach które tam widziały i o zielonej trawie i o niebieskim niebie i o żółtym słońcu które tak miło grzało je w brzuszki.
      Ewa słuchała ich bardzo uważnie bo obie bardzo kochała. Czarno-rudo-biała Kocia Wróżka? - zapytała, składając swój ukochany czarno-rudo-biały szal, którym przeważnie okrywała się, czytając w swoim ulubionym fotelu książkę. Muszę opisać Waszą przygodę.
     
            Antonina i Kropencja to brzmi bardzo arystokratycznie a my obie  przecież potrafimy się zachowywać bardzo dostojnie, jak prawdziwe arystokratki. My, to znaczy Tosia i Kropka bo tak  na co dzień mówią do nas nasi przybrani rodzice. Nazywają nas też czasem Panny Mrrrau bo mruczymy sobie po całych dniach, a także w nocy, kiedy już wszyscy śpią.
     Tak naprawdę Kropka  jest moją ciotką, znalazła się w Warszawie trochę wcześniej niż ja i ona ma dwoje rodziców a ja tylko mamę. Ma na imię Ewa. Przynieśli mnie do niej, kiedy jeszcze byłam bardzo malutka i mieściłam się w dwóch złożonych ze sobą dłoniach. Na początku było mi trochę smutno, ale zaraz wszyscy zaczęli mnie przytulać, głaskać i zajmować się mną.
      Moja ciotka, Kropka, też przez jakiś czas zajmowała się mną bardzo starannie, uczyła jak mam się zachowywać  i jak nie zrobić sobie żadnej krzywdy. Potem odwiedzałyśmy się tak często jak tylko się dało. Czasem mieszkałyśmy ze sobą przez kilka dni. Jakiś czas temu okropnie się pokłóciłyśmy. Już sama nie pamiętam o co, ale żadna z nas nie chce pierwsza wyciągnąć łapki na zgodę. Może kiedyś nam przejdzie bo czasem okropnie tęsknię za Kropką.
       Poprosiłam moją mamę, Ewę, żeby opowiedziała  Wam pewną zaczarowaną historię, która się nam przydarzyła we śnie, a może na jawie….. Zgadnijcie sami!
         Antonina i Kropencja spacerowały sobie spokojnie po wysypanych żwirem ścieżkach w przydomowym ogrodzie, wśród krzaków  malin i porzeczek, unosząc majestatycznie ku górze swoje puszyste ogonki.  Tosia i Kropka,  dwie bardzo kochane przez swoich przybranych rodziców koteczki. Jedna czarna jak węgiel, z niewielką białą łatką na pupie, druga biała w czarne łatki, ze śmiesznym różowym nosem i uszkami,  które w świetle słońca też wydawały się różowe.
       Łapki kocich panienek stąpały ostrożnie po żwirowych alejkach aby się nie pokaleczyć . Nikomu nie przyszło do głowy, żeby uszyć im na tę okazję jakieś gustowne kapcie, więc musiały uważać, żeby żwirek nie powbijał im się między palce łapek.
      Kręciły łepkami rozglądając się wokoło , mrużyły oczy bo słońce trochę je raziło, stroszyły swoje kocie wąsy  i szczękały zębami na widok przelatujących ptaszków. Ach, chętnie by jakiegoś upolowały, ale ptaszki nie były aż tak głupie, żeby dać się złapać dwóm kocim dziewczynkom! To był ich pierwszy tegoroczny wiosenny spacer po ogrodzie.
      Wprawdzie wieczory i poranki bywały jeszcze chłodne, a czasem zdarzał się w nocy przymrozek, ale w dzień słońce grzało już całkiem porządnie. Jeszcze półtora miesiąca temu trawa zaczynała się dopiero zielenić, spod ziemi wychodziły pierwsze wiosenne kwiaty, a na drzewach i krzewach nieśmiało pojawiały się zalążki liści. Trzeba było jeszcze trochę poczekać, aż ogród zazieleni się na całego i wszędzie rozkwitną kwiaty których w ciągu lata w ogrodzie jest zawsze pełno.
      -Trrrrrrudno, musimy jeszcze parę tygodni poczekać aż będzie się można pobawić w naszym ogrrrrrodzie w chowanego – mruknęłą Kropka nieco rozczarowana.
     - Mrrrrrrrrrrrrau, jak to trrrrrudno? – odpowiedziała zniecierpliwiona Tosia.
     - Przecież we śnie wymrrrrrruczałam sobie, że prrrrrrrrawdziwa wiosna już nadeszła – dodała po chwili.
    - Widocznie twoje mrrrrruczenie nic nie dało…. pewnie Kocia Wrrrrrróżka od wymruczanych życzeń była akurrrrrat zajęta i nic nie słyszała- wyjaśniła siostrzenicy  Kropka.
     - Trzeba będzie jeszcze rrrrraz wymrrrruczeć jej nasze życzenia. Zrobimy to dzisiejszej w nocy, ale musimy poczekać, aż  wszyscy w domu zasną bo inaczej nasze życzenie się nie spełni - powiedziała Tosia.
      Mruczane rozmowy z Kocią Wróżką to bardzo pilnie strzeżona tajemnica wszystkich kotów na całym świecie i tych ogromnych i tych średnich i tych zupełnie malutkich. Koty z różnych krajów mruczą w swoich własnych językach, ale Kocia Wróżka rozumie je wszystkie doskonale. Inaczej nie mogła by się nazywać Kocią Wróżką.
      Żeby dostać dyplom Kociej Wróżki musiała najpierw przez szereg lat pilnie się uczyć, a potem zdać wiele trudnych testów i egzaminów, w tym egzamin praktyczny, chyba najtrudniejszy ze wszystkich.  Potem była na rocznym stażu w Anglii i dostała międzynarodowy certyfikat Kociej Wróżki. Oprawiła go w piękną, rzeźbioną ramkę i powiesiła nad kominkiem, tuż obok szeregu rodzinnych fotografii.
     Nie wszyscy ludzie lubią mruczenie kotów, ale wszystkie koty uwielbiają mruczeć kiedy jest im przyjemnie, ciepło i sucho. No i oczywiście kiedy są do syta najedzone. Jednak w nocy, kiedy domownicy już mocno śpią koty mrucząc rozmawiają ze swoją Kocią Wróżką. Opowiadają co im się ostatnio przytrafiło, co  przez cały dzień robiły i „wymrukują „ jej swoje kocie prośby. Te kocie mruczanki trwają całymi nocami. Każdy przyzwoity kot ma zawsze bardzo dużo do powiedzenia, przepraszam , wymruczenia.
      Tosia i Kropka, zmęczone pierwszym wiosennym porannym spacerem po ogrodzie, po powrocie do domu zjadły drugie śniadanie, napiły się wody, po jedzeniu grzecznie umyły pyszczki i łapki , zwinęły się w dwa futrzane kłębuszki i przytulone do siebie usnęły w miękkim fotelu w którym zazwyczaj siadywała mama Tosi. Widok śpiących kocich panienek był tak słodki, że nie miała serca budzić ich i spędzać z fotela, chociaż chciała właśnie w nim posiedzieć i poczytać książkę .
       Tymczasem dziewczynkom śniło się, że właśnie spotkały Kocią Wróżkę i poprosiły ją, żeby jak najszybciej przysłała do ich ogrodu wiosnę. Tęskniły za prawdziwą wiosną przez wszystkie długie zimowe wieczory i szare zimowe dni, kiedy wyglądały przez okno na zamarznięty ogród, który spał pod zaspami zimnego i mokrego śniegu.
      Właściwie nie wiadomo, czy ta piękna czarno-rudo-biała kotka z długim, rudym ogonem , która nagle pojawiła się i stanęła tuż obok nich to była prawdziwa Kocia  Wróżka czy ich kocia sąsiadka z małego drewnianego domku tuż obok, który stał w sąsiednim ogrodzie. Ale dziewczynki czekały przecież na Kocią Wróżkę.
          Witaj Kocia Wrrrrróżko – mrrrrrruczymy i mrrrrrruczymy po całych nocach a ty ciągle nie masz dla nas czasu – zaczęły jedna przez drugą Tosia i Kropka. Mrrrrrrrraaauuu – to nieładnie, że nie chcesz nas wysłuchać.   Przecież jesteśmy grzeczne. Mama Ewa chwali nas, głaszcze i mówi : - moje grzeczne kocie panienki.
       -To chyba znaczy, że możemy Cię prosić żebyś spełniła jakieś nasze życzenie, chociaż jedno, malutkie, maluteńkie, ale naprrrrrawdę,  naprrrrrawdę ważne. I to barrrrrrrrdzo ważne. Najważniejsze na świecie!
     Kocia Wróżka aż zaniemówiła z wrażenia i spojrzała na dziewczynki, mrużąc swoje zielono-żółte kocie oczy i strosząc wąsy. Nie miała zielonego pojęcia co jest aż tak ważnego jest dla Tosi i Kropki, że wezwały ją tak pilnie.
     Myślę, że powinniście jednak iść spać bo zrrrrrobiło się ciemno terrrraz jest najlepsza porrrra na spanie po cały dniu  kocich harrrrców i figli – mrauknęła stanowczo   Kocia Wróżka
      Prrrrrrroszę natychmiast zwijać się w kłębki, zamykać oczy, przykrywać noski własnymi ogonkami i zasypiać, bo nie pokażę Wam tego, co chciałam Wam pokazać – dodała po chwili uśmiechając się pod wąsami, machając ogonem i mrużąc oczy.
     Dziewczynki poderwały się więc na równe nogi, przepraszam, na równe łapki, zaczęły dreptać i ugniatać fotel na którym jeszcze przed chwilą siedziała Ewa czytając książkę. Dreptały w kółko, ugniatały fotel wszystkimi czterema łapkami, trykały się noskami i ocierały się o siebie,  przy czym  ocierały się też o łapki Kociej Wróżki. Kręciły się wokół niej, wyginały swoje grzbiety w pałąk i mruczały jak najęte, poruszając końcami swoich ogonków. Nie wiadomo czy ich ogonki poruszały się przyjaźnie czy gniewnie. W końcu zaczęły biegać w kółko , szybko, coraz szybciej, szybciej i szybciej, aż  zakręciło im się w łepkach i wszystkie trzy, razem z Kocią Wróżką, spadły z fotela i nagle zaczęły się toczyć. Przypominały ogromną kulę do kręgli, oblepioną kocim futerkiem. Toczyły się prędzej i prędzej aż nagle zaczęły spadać, spaaadać i spadaaaaać gdzieś w dół. Ze strachu zamknęły oczy i prawie nie oddychały.
     Zdawało im się, że spadały w dół przez dłuższy czas.  Wreszcie zatrzymały się, ale okropnie kręciło im się od tego toczenia i spadania w łepkach więc dalej nie otwierały jeszcze ze strachu oczu. Leżały tak sobie przez chwilę, zaplątane razem Kocią Wróżką w jeden duży, futrzany, supeł i nie miały odwagi ani się poruszyć, ani miauknąć, ani otworzyć oczu żeby spojrzeć gdzie się znalazły.  Wreszcie przestało im się kręcić w łepkach, odetchnęły więc z ulgą i otworzyły oczy.
      Mrrrrrrrrrrrrraaaaauuuuuuu, miiiiiiiiaaaaaaaauuu, mrrrrrrrrrrrraumrrrrrrrraaarrrrr – odezwały się chórem jak na komendę Tosia, Kropka i Kocia Wróżka.
     Dokąd się dotoczyłyśmy? Gdzie jesteśmy? Co się właściwie stało? Mrrrrrrrrrrrrraaaaauuuuu co to wszystko ma znaczyć? Kocia Wróżko czy to twoje czary? – wszystkie trzy, zupełnie zdezorientowane, zadawały jedna drugiej pytania, na które nie było odpowiedzi. Ani Tosia, ani Kropka, ani nawet Kocia Wróżka nie wiedziały co się właściwie stało i gdzie się znalazły.
      Zarrrrrrrrrrraz, a właściwie dlaczego to ja mam być czemukolwiek winna? – spytała Kocia Wróżka  - przecież nawet nie zdarzyłam złapać w łapkę swojej czarodziejskiej różdżki.  Czarrro….dziejska różdżka…… Właśnie….. Została tam gdzieś, jak sądzę na górze i nie wiem, jak sobie bez niej poradzimy.
     Nie zabrrrrałaś swojej rrrróżdżki? Przecież wróżki nie ruszają się nigdzie bez swojej rrrróżdżki a Ty swojej zapomniałaś zabrrrrrać? – rzucały pytania  jedna przez drugą Tosia i Kropka.
     Tymczasem Kocia Wróżka siedziała sobie i najzwyczajniej w świecie, jakby nic takiego się nie stało, najpierw drapała się przez chwilę za uchem a potem zaczęła myć swój pyszczek, uszy, łapki….
     Nie wiadomo gdzie jesteśmy i jak daleko od domu a Ty tak spokojnie się myjesz? – fuknęła Kropka – to krrrrrrryminał , prrrrrawdziwy krrrrrrryminał! Że też akurrrat nam musiało się coś takiego zdarzyć! – utyskiwała dalej Kropka.
     Mrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr – przecież właśnie myślę – mruknęła Kocia Wróżka  zniecierpliwiona.  Zastanawiam się co  mam zrobić, żebyście mogły  wrócić do domu a ja razem z Wami. Musi być przecież jakiś sposób, żeby to zrobić bez pomocy mojej zaczarowanej różdżki.
         Przede wszystkim musimy się rozejrzeć,  dokąd spadłyśmy – powiedziała Kocia Wróżka - uspokójcie się.
     - Wszystko będzie dobrze. Już wiele razy zdarzały mi się podobne przygody i zawsze wszystko dobrze się kończyło więc i tym razem nie ma się czego bać. Uwierzcie mi – dodała po chwili.
     Na razie jednak było dookoła ciemno i cicho. Najwyraźniej panowała noc, ale nie było widać gwiazd. Wszystkie koty znakomicie widzą w nocy. Oczy zastępują im latarki, ale tym razem, nawet trzy pary kocich oczu nie dały rady oświetlić miejsca, w którym znalazły się Tosia, Kropka i Kocia Wróżka. Było ciepło. Leżały na czymś miękkim ale to na pewno nie był ich ukochany fotel. Zwinęły się więc w kłębuszki, przytuliły do siebie i postanowiły poczekać, aż się rozwidni.
     Pierwsza obudziła się Tosia. W domu zawsze wstawała pierwsza a potem budziła pozostałych domowników. To znaczy Ewę i Kropkę, jeżeli ta była u nich akurat z wizytą.
Mrrrrrr… mrrrrr….mrrrrrraaauuuuuu…. dopiero się obudziłam więc się przeeeciąąąąągaaaam. Prawa przednia łapka z lewą tylną łapką a potem prawa tylna łapka z lewą przednią. Za oknem całą noc lał deszcz a mnie tak dobrze się spało w sypialni, na moim wygodnym, przestronnym łóżku, ale teraz jestem głodna jak wilk! Tosia otworzyła szerzej oczy  i nagle…. Rozejrzała się wokół, ale nie było ani przestronnego łóżka, które dzieliła z Ewą, ani okna, ani deszczu za oknem ani kuchni ani stojących tam na podłodze jej miseczek z jedzeniem i wodą.
     Mrrrrrrraaaaau!!! A cóż to takiego ? Gdzie ja jestem? Gdzie się podziały moje miseczki i śniadanie? Nagle dojrzała drzemiącą jeszcze smacznie Kropkę a obok niej  jakąś obcą, nieznaną czarno-rudo-biała kotkę z długim, rudym ogonem, która właśnie też zaczynała się przeciągać. Kocia Wróżka! Nagle Tosia przypomniała sobie wszystko, co się wydarzyło.
      Wszystkie trzy znajdowały się na miękkim, zielonym trawniku. Słońce wzeszło już chyba jakiś czas temu, bo było wysoko i przyjemnie grzało kocie brzuszki. Przespały cały ranek. Teraz musiało być już koło południa. Wreszcie Kropka też otworzyła oczy i teraz zaczęła się przeciągać.
      Wyraźnie właśnie nadeszła wyczekiwana przez nie niecierpliwie wiosna, a właściwie wybuchła, jak każdego roku. Wokół fruwały różnokolorowe motyle,  całe roje małych muszek i innych owadów, które właśnie obudziły się z zimowego snu. W ulach stojących w końcu ogrodu już coś się zaczynało dziać. Pszczoły, które będą w lecie skrzętnie się uwijać i zbierać nektar z kwitnących drzew i krzewów dopiero się obudziły z zimowego snu, ale z uli dochodziło brzęczenie pszczół.  Wprawdzie  widać już było na krzewach i drzewach pączki kwiatów,  z których latem będą owoce.  Wydawało się, że  na  kwiaty i owoce trzeba było jeszcze poczekać.
      Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, chociaż różdżka została gdzieś tam, na górze, w promieniach przesuwającego się po ogrodzie słońca, wszystkie kwiaty, krzewy i drzewa zaczęły rozkwitać. W ciągu kilku chwil, pączki zamieniły się w kwiaty i liście, a na krzewach i drzewach w jednej chwili pojawiły się owoce. Najpierw małe, twarde i zielone, nagle zaczęły rosnąć i rosnąć, aż nabrały od słońca rumieńców.
     Ooooooooo grrrrrruszki, morrrrrele, jabłka, a tam na krzakach maliny i porzeczki, a dalej trrrrrruskawki i poziomki – zachwycały się Tosia i Kropka- jak kolorrrrrrrrowo!
          W ogrodzie zrobiło się teraz naprawdę gwarno i głośno. Rozśpiewały się ptaki: słychać było ich gwizdy, świsty, trele . Jedne z nich właśnie budowały nowe gniazda, inne już zasiedliły te same jak co roku dziuple w okolicznych drzewach. W pobliskim stawie zaczęły kumkać żaby, które właśnie obudziły się z zimowego snu. Kijanki też już wyległy się i pływały w stawie całymi stadkami czekając, kiedy wyrosną im łapki i staną się zielonymi żabami.
     Na szczycie stojącego w końcu ogrodu domu, w starannie zbudowanym gnieździe, stała rodzina bociania. Mama bocian, tata bocian i dwoje bocianich dzieci. Klekotały swoimi długimi, czerwonymi dziobami tak głośno, że słychać je było w całej okolicy, aż truchlały ze strachu o swoje życie okoliczne żaby. Bocianięta były wiecznie głodne więc rodzice przez cały dzień na zmianę przynosili im smakowite żabki i inne bocianie  przysmaki,  a one  szeroko otwierały swoje dzioby na widok nadlatujących ze zdobyczą rodziców.
      Czarrrrrry, czarrrrrry, to jakieś czarrrrry- mruknęły chórem Tosia z Kropką, jakby w tym było coś niezwykłego. Przecież razem z nimi była Kocia Wróżka a ona, nawet bez swojej czarodziejskiej różdżki, doskonale znała się na czarach. To dzięki niej zakwitły w jednej chwili wszystkie kwiaty, chociaż zazwyczaj kwitną o różnej porze a na drzewach i krzewach od razu pojawiły się wszystkie owoce nawet te, które powinny się pojawić późną jesienią.
      Dziewczynki zaczęły rozglądać się dookoła  z zaciekawieniem. W promieniach słońca widać było wyraźnie jak drga powietrze. Na niebieskim niebie nie było chmur, tylko gdzieniegdzie widać było białe obłoczki, podobne do owieczek, które pasą się latem na górskich łąkach. Ogród był pełen rozmaitych kwiatów : czerwonych, niebieskich, żółtych, białych, fioletowych, różowych. Było ich tyle, że można było grać w kolory.
      - Jak tutaj pięknie, właśnie o tym marzyłyśmy przez całą zimę, dziękujemy Ci nasza kochana Kocia Wróżko- zaczęły mruczeć z zachwytu i przytulać się do wróżki.
      Miękka trawa pod łapkami to nie to samo, co wysypane żwirem alejki. Po trawie można było skakać bez obawy, że żwir wbije się miedzy paluszki łapek, robić przewroty w tył i w przód, bawić się w berka,  albo toczyć się jak kula bilardowa. Można też było boksować się stojąc na dwóch łapkach. Obie bardzo lubiły tę zabawę, chociaż były dziewczynkami a nie chłopcami.
     - I hop i hop i hooooop – pokrzykiwały podskakując wesoło. Zrobiły zawody która dalej i wyżej podskoczy.
        Po jakimś czasie panny Mrrrau, Tosia i Kropka zaczęły jednak rozglądać się za czymś do zjedzenia. Wprawdzie zachwycone były wiosną, która pojawiła się tak nagle wokół nich, ale w brzuszkach kiszki grały im marsza z głodu. Zupełnie zapomniały, że przecież nie jadły nic od wczorajszego wieczora. Kiedy pojawiła się Kocia Wróżka zapomniały o całym świecie. Nie pomyślały nawet, żeby zjeść wieczorem kolację. Ich miseczki z jedzeniem zostały w domu.   
       Tak prędko i niespodziewanie zaczęły spadać wczoraj wieczorem toczyć się i spadać gdzieś w dół, razem z Kocią Wróżką, że nie zdążyły też chwycić po drodze swoich małych plecaczków w żelaznym zapasem chrupek na wszelki wypadek. Tosia miała plecaczek czerwony a Kropka żółty. Te plecaczki uszyła im Ewa i zabierały je zawsze ze sobą w każdą podróż.      
        Głodne, usiłowały coś sobie upolować, ale ptaki w ogrodzie były zbyt sprytne, żeby dać się złapać, zresztą żadna z nich nigdy jeszcze nie polowała, z wyjątkiem polowania na słoneczne zajączki na podłodze, albo na światło latarki podczas wieczornych zabaw z Ewą.
      Mrrrrrrrrrrrrraaaaaaauuuu, mrrrrraaaauuu, jesteśmy głodne, okrrrrrrrropnie głodne i pić nam się chce! – żaliły się dziewczynki.
     Gdzie nasze chrrrrupki i przysmaki? – miauknęła Tosia
     A gdzie nasz mus z kurrrczaka i inne pyszne musy? – wtórowała jej rozżalona Kropka
     Przecież nie będziemy chyba jadły trrrrrrruskawek, ani morrrreli, ani grrrrrruszek bo to nie dla nas. Wymieniały wszystkie owoce z literką „R” , którą bardzo lubiły.
     Zrrrrrresztą od grrrrrruszek może boleć kotka brzuszek – mruknęła Kropka
     Obie panny Mrru od małego tak bardzo lubiły literkę „R” , że często bawiły się w wyrazy . Zabawa polegała na tym, żeby znaleźć jak najwięcej wyrazów zaczynających się na „R” . Która znalazł ich więcej ta wygrywała
     Teraz jednak były już tak głodne, że żadna zabawa nie byłą im w głowie. Ani ich ulubiona gra w wyrazy ani żadne kocie figle i harce.
     Nagle, tuż przed nimi, w cieniu, pod krzewem fioletowego bzu zjawiły się trzy kolorowe miseczki. Czerwona miseczka z kocimi chrupkami, żółta miseczka z musem z kurczaka i niebieska miseczka z pyszną, świeżą wodą do picia.
       Hurrrrrrrrraaaaaa, hurrrrrrrrrraaaaaa, jedzenie! Pyszne jedzenie! Wygłodniałe panny kotki rzuciły się jak na wyścigi do miseczek, które się tak nagle pojawiły przed nimi i zaczęły jeść,  aż im się uszy trzęsły. Zjadły wszystko do ostatniego kęsa i wylizały miseczki do czysta.
      Po jedzeniu trzeba było odpocząć, jak to wszystkie koty mają w zwyczaju. Teraz już głód im nie dokuczał więc spokojne mogły się dalej rozglądać po ogrodzie, zachwycać zielenią, różnokolorowymi kwiatami, owocami, słuchać odzywających się to tu to tam ptaków i żab.     
      Nie chciało im się jeszcze spać bo przecież wylegiwały się prawie do południa, więc spacerowały po miękkiej zielonej, puszystej i pachnącej młodej wiosennej trawie, z ogonami uniesionymi, jak zwykle do góry. Czasem podskakiwały,  usiłując złapać dla zabawy, bo przecież były najedzone, jakiegoś ptaka albo motyla fruwającego nad ich łepkami, ale to im się nie udawało.
     Spacerowały, jak zwykle majestatycznie tam i z powrotem. W całym ogrodzie tak przepięknie pachniało i latem i kwiatami i owocami. Nawet słońce i niebieskie niebo pachniały. Po długich zimowych wieczorach spędzanych w domu,   na wiosnę wszystko pięknie pachnie kotom,  stęsknionym za spacerami po ogrodzie wśród kwitnących traw i kwiatów.
      Zanim pojawiły się jakimś cudem te kolorowe miseczki pod krzewem fioletowego bzu zastanawiały się, jak wrócą do domu bez zaczarowanej różdżki , którą Kocia Wróżka niebacznie zostawiła u nich w domu, zanim znalazły się tu na dole, w tym pięknym ogrodzie.    
     Myślały o braku różdżki jeszcze zanim się porządnie najadły ale teraz….. Teraz ich ogonki zrobiły się trochę bezwładne i już nie sterczały do góry, łapki coraz bardziej zaczęły im się plątać, a oczka robiły im się coraz mniejsze i powieki coraz cięższe.
     - Gdzie jest Kocia Wróżka?- mrauknęła Tosia – miaaaaaaaauuuuuuu nie zostawiaj nas samych bo nie wiemy jak wrócić do domu, do Ewy.
     - Chyba wróciła na górę, po swoją czarodziejską różdżkę. Jesteśmy po tym pysznym obiedzie zbyt ciężkie, żeby nas  wniosła sama,  bez pomocy różdżki – odpowiedziała jej Kropka.
       Ostatnim wysiłkiem postanowiły nieco udeptać trawę w jakimś cienistym miejscu, żeby położyć się i trochę odpocząć, zanim wyruszą w powrotną drogę. Udeptywały obie trawę ile sił w łapkach, coraz szybciej i szybciej, aż im się zakręciło w łepkach. Każda z nich zdążyła jeszcze zwinąć się w kłębek i zasnęły. Było ciepło i pięknie, słońce przeświecało przez gałęzie i wiał lekki wiaterek. Tosia i Kropka spały sobie smacznie a ich futerka unosiły się delikatnie za każdym razem, kiedy oddychały. Zanim zasnęły na dobre widziały, mogłyby przysiąc, że widziały czarno-rudo-białą Kocią Wróżkę, która dzięki swojej czarodziejskiej różdżce pomagała im wrócić do domu, do Ewy.
      Antonina I Kropencja obudziły się wyspane i zadowolone. Przeciągnęły się obie porządnie kilka razy robiąc „koci grzbiet”. Za oknem było szaro i mgliście. Zbliżał się wczesnowiosenny wieczór. Wyjrzały przez okno do ogrodu. Nic na razie nie przypominało tego ogrodu, po którym tak niedawno spacerowały i harcowały.
     Zmierzchało. Do pokoju weszła Ewa, zasunęła zasłony i zapaliła lampę w rogu pokoju. Od razu zrobiło się przytulniej. Potem poszła do kuchni i nastawiła wodę na herbatę.
    Tosia i Kropka radośnie mruczały i ocierały się jej o nogi. Jedna przez drugą opowiadały o czarno-rudo-białej Kociej Wróżce, która zabrała ich ze sobą na wycieczkę do pięknego ogrodu. Opowiadały o wszystkich kwiatach, ptakach i motylach które tam widziały i o zielonej trawie i o niebieskim niebie i o żółtym słońcu które tak miło grzało je w brzuszki.
      Ewa słuchała ich bardzo uważnie bo obie bardzo kochała. Czarno-rudo-biała Kocia Wróżka? - zapytała, składając swój ukochany czarno-rudo-biały szal, którym przeważnie okrywała się, czytając w swoim ulubionym fotelu książkę. Muszę opisać Waszą przygodę.

     

Trzy bajki przed snem, ani krótkie ani długie ale w sam raz



O Szymku, roześmianym  krasnoludku z małego domku pod kasztanem.

       Nikt jeszcze nie widział prawdziwego krasnoludka, ale ja wiem że krasnoludki są na świecie, chociaż czasem udają zwykłe dzieci. W pewnym bardzo małym domku zamieszkał sobie właśnie krasnoludek Szymek.
      Kiedy miał się zjawić na świecie patrzył przez dłuższy czas z góry, patrzył bardzo uważnie, żeby wybrać sobie najlepszą na świecie Mamę i najlepszego na świecie Tatę. Oczywiście najlepszych dla niego, bo każde dziecko jakie zjawia się na świecie wybiera rodziców najlepszych dla siebie.  Szymek znalazł nie tylko rodziców,  ale także małego kudłatego pieska, który wesoło merdał ogonem albo oblizywał Szymkowi  gołe pięty i rozmieszał tym krasnoludka.
       Krasnoludek często zaśmiewał się aż do rozpuku, a kiedy zaczynał się śmiać  nie potrafił przestać. Śmiał się tak głośno, że było go słychać aż w chmurach, gdzie inne dzieci czekały na moment, kiedy  znajdą swoją mamę i swojego tatę. Śmiech Szymka był podobny do dźwięku srebrnego dzwoneczka i kiedy się rozlegał od razu pokazywało się nad jego domkiem słońce, choćby akurat zapędziło się w najdalszy zakątek nieba. A sam domek pod wielkim, rozłożystym kasztanem, z małymi śmiesznymi oknami, spadzistym czerwonym dachem i firaneczkami w niebieskie niezapominajki z żółtymi środkami ..... Zaraz było wiadomo że musi w nim mieszkać krasnoludek !
       Pewnego razu, kiedy tylko nadarzyła się pierwsza lepsza okazja i  Mama zostawiła akurat otwartą furteczkę na chody, Szymek postanowił skorzystać z jej nieuwagi i wybrać się na dalszy spacer po domu. Był z natury bardzo ciekawski i chciał wszystko wiedzieć. Przecież nigdy jeszcze nie zwiedzał strychu domu w którym mieszkał z Mama i Tatą,  a ciągle aż go korciło, żeby któregoś dnia wdrapać się tam i sprawdzić kto tak tam wieczorami popiskuje i tupie.
      Mama, która akurat stała przy kuchni i coś gotowała nie zauważyła, że Szymek  po cichuteńku zaczął się wdrapywać  na schody. Schody były bardzo strome , kręte i Szymkowi wydawało się  że są baaaaaaaaarrrrrrrrrdzo wysokie. Kiedy po cichutku pokonał schody i znalazł się na samej górze tuż-tuż pod małymi drzwiczkami za którymi znajdował się strych, wahał się przez moment,  ale po chwili jego małe łapki już dotykały klamki.
      Klamka była żółta, błyszcząca, dziwnie wygięta i bardzo zimna. Szymek położył na niej rączkę i wtedy wydawało mu się, że klamka otworzyła ze zdziwienia szeroko oczy, przeciągnęła się i ziewnęła, bo spała bardzo długo i nikt jej nie niepokoił. Coś jakby mruknęła pod perkatym nosem :"Nie dotykaj mnie, chce mi się spać, dlaczego mnie budzisz?" Chyba mi się to tylko zdawało, pomyślał krasnoludek i otworzył po cichutku drzwiczki na strych, tak, żeby Mama niczego nie usłyszała.....
      Na strychu było ciemno i cieplutko. Nie było normalnej podłogi tak jak w jego pokoju  ani dywanu, tylko deski. Deski były bardzo stare i okropnie skrzypiały. Pod ścianami stały stare meble, o których wszyscy zapomnieli , leżały w paczkach dawno przeczytane książki i pisma..... Nie ma tu nic ciekawego, pomyślał Szymek i już miał wychodzić,  kiedy nagle coś w kącie zabłyszczało i zauważył,  że przyglądają mu się cztery pary ciekawskich oczu. Trochę się przestraszył, bo nikogo się nie spodziewał, ale oczy nagle zamrugały, coś pisnęło cichutko i wskoczyło za duży stary kredens, który stał w kącie.
     - Co to jest? Kto to ?  Kto się tutaj panoszy na MOIM  strychu ? – zapytał.
     - To my..... - usłyszał cichutką odpowiedź.
     - Co  za my? – znów zapytał Szymek. – Pokażcie się.
       I nagle pojawiła się przed nim cała rodzina : Pan Kuna, Pani Kuna i ich dwoje malutkich dzieci. Kuny nie zdążyły przed zimą wybudować sobie legowiska w altance, która stała nieco dalej w ogrodzie i żeby przezimować ze swoimi małymi,  postanowiły zagnieździć się w małym białym domku pod rozłożystym kasztanem, gdzie mieszkała miła rodzina z małym kudłatym pieskiem. W tym samym domku, w którym postanowił zamieszkać Szymek, kiedy patrzał z góry na świat i szukał Mamy i Taty.
     No cóż pomyślał... niech sobie mieszkają, bo na dworze zima, drzewa nie mają liści, nie można się nigdzie schować przed śniegiem i mrozem.  Szymek miał dobre serduszko i bardzo lubił wszystkie zwierzęta i ptaki.
     Mieszkajcie sobie jeżeli chcecie, tylko żeby było cicho kiedy śpimy, bo okropnie hałasujecie : piszczycie i biegacie tupiąc jak całe stado myszy. Będę Wam zostawiał pod drzwiami moje chrupki kukurydziane, kawałki jabłka i marchewki – powiedział krasnoludek.
      Kuny ucieszyły się bardzo i zaczęły wesoło tańczyć w kółko, ale bardzo cichutko, żeby Mama Szymka przypadkiem nic nie usłyszała.
     Nagle krasnoludek przypomniał sobie,  że przecież jego Mama właśnie gotuje obiad i okropnie przestraszy się kiedy spostrzeże, że wyszedł ze swojego łóżeczka i gdzieś powędrował. Myślała przecież, że on sobie mocno śpi.
      Szymek pożegnał się więc z rodziną państwa Kun, która zamieszkała na strychu, zamknął cichutko za sobą małe drzwi z żółtą klamką i zaczął powolutku , na paluszkach, schodzić po schodach , żeby przypadkiem Mama nie nakryła go na gorącym uczynku. Udało mu się zejść i po cichutku wejść do łóżeczka, ale miał duszę na ramieniu, BO TO BARDZO NIEŁADNIE JEST ROBIĆ COŚ PO KRYJOMU, ZA PLECAMI RODZICÓW.
     Właśnie wtedy Mama weszła do pokoju, żeby obudzić swojego synka i dać mu pyszny obiad, który dla niego przygotowała. Tym razem wszystko skończyło się dobrze.

O Majce, wesołej biedronce , Pannie Dlaczego?

     Opowiem Wam historyjkę o pewnej wesołej biedronce, która miała swój domek w pewnym sadzie, gdzie najpiękniej było wczesną wiosną, kiedy kwitły jabłonie i inne owocowe drzewa. Majka, bo tak miała na imię  nasza sympatyczna koleżanka była ciągle (noooooooo prawie ciągle ) uśmiechnięta od ucha do ucha. Było jej wszędzie pełno a buzia przez cały dzień jej się nie zamykała,  tyle miała wszystkim do powiedzenia. Ciągle też wszystkich o wszystko pytała, pytała i pytała. Taka była ciekawska,  że aż strach!
     Dlaczego słońce jest tak wysoko ze nie można go dotknąć?
     Dlaczego nie mogę ułamać  sobie kawałka słońca kiedy mam na to ochotę?
     Dlaczego liście na drzewach są zielone?
     Dlaczego bociany mają czerwone dzioby?
     Dlaczego echo nigdy nie zasypia?
     Dlaczego nie mogę spać razem  z naszym psem Burkiem w jego budzie, tylko muszę
     spać w swoim łóżeczku?
     Dlaczego w lecie nie ma śniegu?
     Dlaczego ogień może mnie oparzyć,  jak go dotknę?
     Dlaczego małe dzieci nie mogą od razu być duże?
     Dlaczego nasz pies Burek ani kotka Tosia nie chcą mi opowiadać bajek na dobranoc?
     Dlaczego wszyscy ludzie najpierw są dziećmi, a potem dorosłymi, a nie odwrotnie?
     Dlaczego korzenie drzew są w ziemi, a ich korony nad ziemią?
     Dlaczego nie nauczycie mnie mówić po kociemu i po psiemu żebym mogła
     porozmawiać z Tosią i Burkiem, swoimi najlepszymi przyjaciółmi?

     Dlaczego, dlaczego i dlaczego. Ani mama, ani tata, ani babcie i dziadkowie, ani ciocie i wujkowie, ani brat i siostra, ani nawet najbardziej cierpliwi sąsiedzi nie potrafili odpowiadać na wszystkie pytania dziewczynki. Za to wszyscy często nazywali ją Panna Dlaczego. Często nazywali ją też Biedronką .
      A dlaczego Biedronką? Jak można nazwać kogoś, kto najbardziej lubi kropki? Nie paski, nie kratkę, nie kwiatki tylko właśnie kropki! Czerwony przeciwdeszczowy kapelusik w czarne kropki i taka sama kurteczka, żółte kaloszki w czerwone kropki i żółta sukienka w czarne kropki albo żółta spódniczka w czerwone kropki i czerwony sweterek. Do tego duże czerwone kokardy, podobne do motyli, na cienkich jak mysie ogonki warkoczykach. Dzięki temu wszyscy widzieli ją już z daleka i trudno było ją zgubić.
         Majki było  wszędzie pełno. Biedronka tak prędko biegała na swoich malutkich nóżkach, że ani mama, ani babcia ani nawet jej duży wujek Baba nie mogli za nią nadążyć. Kiedy tylko rano słonko przesyłało jej całuska  na dzień dobry już była gotowa do psotek i wygłupów......
     Majka była codziennie wesoła, bo zawsze wstawała z łóżka prawą nogą. Tylko ci, którzy wstają lewą nogą są przez cały dzień bardzo niemili. Najpierw jednak zjadała grzecznie przygotowane przez mamę śniadanie, BO NAJWAŻNIEJSZE JEST ŚNIADANIE. Po śniadaniu grzecznie myła ząbki, ubierała się i wybiegała na podwórko.
     A na podwórku..... Tam dopiero wszystko ją ciekawiło ! Psy, kotka z małymi kociętami, kaczki i gęsi i różne ptaszki ćwierkające wesoło każdego słonecznego dnia. Majka, wesoła biedronka żwawo przemierzała całe podwórko wzdłuż i wszerz i nie można było jej dogonić. Ciągle szczebiotała (nauczyła się tego chyba od stadka szarych wróbli i śmieciuszek które okupowały okoliczne drzewa) i zadawała wszystkim, jak już wiecie,  mnóstwo pytań........
     Właśnie nadeszła długo oczekiwana wiosna i nadeszła pora, kiedy  słońce wstawało bardzo rano i swoimi promieniami codziennie łachotało Majkę w nosek, żeby ją obudzić......
     Pewnego dnia mała Majka postanowiła wybrać się samodzielnie na dalszą wyprawę. Jak postanowiła tak też zrobiła. Tuż po śniadaniu po cichutku wymknęła się z domu wśród kwitnących właśnie jabłoni zabierając ze sobą tylko kilka jabłek i garstkę najsłodszych porannych całusków mamy.
     Jabłka poupychała w kieszonkach swojej czerwonej kurteczki w czarne kropki, a całuski ukryła w kieszonce swojego żółtego fartuszka w czerwone kropki. Korzystając z tego,  że mama odwróciła się na chwilę od okna i straciła ją z oczu, co sił w swoich małych nóżkach popędziła przez podwórko w stronę sadu, który rozciągał się tuż za nim......
     Jabłonki były już obsypane kwiatami, ale liści jeszcze nie miały. Zeszłoroczne, stare liście zrzuciły jesienią, przed zapadnięciem w zimowy sen, a nagłe nadejście wiosny tak je zaskoczyło, że nie zdążyły jeszcze wypuścić nowych. Za to na drzewach było  widać różowo białe kwiatki, które przypominały maleńkie motyle, które zmęczone lotem przysiadły na chwilę na gałązkach drzew.
Biedroneczka Majka łypnęła wesoło swoimi oczkami na lewo , potem  na prawo i jak strzała pomknęła naprzód...... Nawet przez chwilę nie pomyślała, że MAMA BĘDZIE SIĘ BARDZO MARTWIŁA I SZUKAŁA JEJ PO CAŁYM PODWÓRKU, bo nie przyjdzie jej nawet do głowy, że dziewczynka odważy się sama pobiec do sadu.
 Małe nóżki niosły ją szybko naprzód i czerwona kurteczka tylko migała między jabłonkami. Kiedy po pewnej chwili odwróciła się, spostrzegła, że już nie widać ani domu, ani podwórka, ani psiej budy, ani wszystkich zwierzątek, które tak bardzo lubiła codziennie odwiedzać. Nie widziała nic, tylko kwitnące jabłonie.
W tym momencie Majka przestraszyła się nie na żarty i na jej ciągle wesołym buziaku nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się podkówka….  Już,  już miała się rozpłakać, kiedy nagle tuż za nią coś zaszeleściło wśród jabłonek. Majka tak bardzo struchlała ze strachu, że nie miała odwagi odwrócić się i spojrzeć co tak szeleści. Kiedy miała rozpłakać się na dobre , usłyszała nagle głos swojej mamy, która budziła ją z południowej drzemki. Córeńko, wstawaj, pora jeść obiad ! Popatrz tylko jakie pyszne rzeczy przygotowałam dla Ciebie ! JAK TO DOBRZE ŻE TEN SAMODZIELNY SPACER DO SADU TO TYLKO SEN. Wszyscy dobrze wiedzą, że Majka, wesoła biedroneczka z Kruszewskiego sadu to BARDZO GRZECZNA DZIEWCZYNKA i nigdy by nie wyszła z domu sama, bez pytania kogokolwiek z dorosłych.

Nasza ulica

Zaczynało świtać. Niebo zaróżowiło się zapowiadając piękny letni poranek, a w ogrodach zaczęły ćwierkać, gruchać, pogwizdywać i popiskiwać przeróżne ptaszki i zwierzątka, które właśnie budziły się, żeby zacząć kolejny dzień. Było lato, więc wszystkie wesoło spędzały całe dnie na wspólnych zabawach. Nigdzie nie było im lepiej, niż w rozciągających się wokół domków ogrodach. Domki, jedne mniejsze a drugie większe, stały wzdłuż małej cichej uliczki, po obu jej stronach. Kto przypadkowo zabłądził w ten zakątek miasta czuł się, jakby wyjechał na wieś. Stojące przy ulicy domy wyglądały jak domki z bajki, chociaż toczyło się w nich normalne życie, a tuż za rogiem,  kawałek dalej, miasto tętniło wielkomiejskim życiem.  
Każdy,  nawet najmniejszy dom ma swoje tajemnice. Nasze domy były jak wiele innych domów na takich małych ulicach w wielu miastach.  Za to na strychach domów... Tam było dużo tajemniczych przedmiotów, często zakurzonych, których przez lata nikt nie dotykał. W takich starych domach, które mają wiele, wiele lat , na strychu zawsze znajdzie się coś, co ma czarodziejską moc. Dbają o to domowe duszki, których jest pełno, chociaż są niewidoczne. Zazwyczaj lubią swoich domowników i nie robią im najmniejszej krzywdy, chyba, że ci domownicy okażą się ludźmi bez serca, bez wyobraźni, a w dodatku głupimi. 
Poranek był naprawdę przepiękny i nic nie zapowiadało tego, co miało się tego dnia wydarzyć. Na razie wszyscy dopiero się budzili, przecierali zaspane oczy, szykowali się do śniadania i tak naprawdę nie mieli najmniejszego pojęcia, co będą robić przez cały dzień. Były przecież wakacje, nikt nie chodził do szkoły, a przedszkolaki te, które mogły, też zostały podczas wakacji w domach,  więc można było przez całe dni wesoło się bawić.
- Ćwir ćwir ćwirćwirrrr … Ciekawe co też będzie dziś na śniadanie - rozćwierkały się dwa małe wróbelki Marcin i Kacper.
       Podskakiwały jak piłeczki na swoich małych grubiutkich nóżkach i już nie mogły się doczekać co też przyniosą im na śniadanie rodzice. Teraz, w lecie, kiedy ogrody były pełne owoców, spodziewały się pysznych wisienek, które były już tak dojrzałe, że ledwo trzymały się na gałęziach i często spadały za najlżejszym podmuchem wiatry z gałęzi, na samym czubku drzew. Tam były najbardziej dojrzałe i najsłodsze.
              - Tak, tak, to interesujące - zawtórował im Leonard,  żółtodzioby szpaczek z domku po drugiej stronie ulicy. On lubił najbardziej słodkie babeczki z waniliowym nadzieniem, które babcia przynosiła mu z targu. Jego młodsza siostrzyczka, Helenka na razie pijała mleko , jadała zupy i utarte owoce, bo była jeszcze bardzo malutka, tak, jak Julka,  jej koleżanka, mała  jaskółeczka z długim ogonkiem, w czarnym fraczku z białym szalikiem, która mieszkała kilka ogrodów dalej.
              Wszystkie dzieci, ptaszki i zwierzątka mieszkające w domkach i ogrodach wzdłuż ulicy znakomicie się rozumiały i potrafiły się ze sobą porozumieć, bo bardzo się przyjaźniły ze sobą. Nigdy nie było żadnych awantur ani nieporozumień. Nikt nikogo nie obgadywał ani nie krzywdził. Dlatego właśnie to, co miało się wkrótce zdarzyć skończyło się dla wszystkich szczęśliwie. 
              Kazik i Ania też obudzili się, słysząc głos mamy, która wołała ich na śniadanie. Wprawdzie było jeszcze rano, ale  już było wiadomo, że dzień będzie upalny, nie spadnie ani jedna kropla deszczu i będzie można od rana do wieczora siedzieć w ogrodzie za domem. Wstali więc prędko i wyjrzeli przez okno na ulicę. Z okna domku naprzeciwko machała im Wiktoria, która wstała dużo  wcześniej, gdyż obudziły ją dwa szpaczki Helenka i Leonard, które były na nóżkach już od samego świtu.
              Prędzej, prędzej na śniadanie. Kazik i Ania wyskoczyli na równe nogi, umyli się i ubrali jak tylko potrafili najszybciej i już biegli na śniadanie, które przygotowała im mama. Przecież umówili się z innymi dziećmi z ulicy, że będą się tego dnia bawić w podchody. Zaraz mieli nadbiec Franek, Wiktoria, Agata, Julka, Maciek, Martynka, duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś. Im więcej osób bawi się w podchody, tym zabawa jest ciekawsza i weselsza. Nawet Kuba, Amelia i Ewelina postanowili się przyłączyć do dzisiejszej zabawy młodszych dzieci. Po pierwsze, nie mieli akurat nic ciekawszego do roboty, dzień zapowiadał się upalny, więc nie chcieli siedzieć w domu, a poza tym MŁODSZE DZIECI ABSOLUTNIE NIE POWINNY BIEGAĆ SAME PO ULICACH BEZ OPIEKI STARSZYCH.
              Ola, Stefek, mały Daniel, Jeremiasz, Nikodem mieli pod opieką niani bawić się w ogrodzie. Mieli tam piaskownicę, była też zjeżdżalnia i basen w kształcie wieloryba napełniony po brzegi ciepłą wodą.
              Wszyscy, już po śniadaniu, zebrali się na początku ulicy i podzielili na dwie grupy. Znacie zabawę w podchody? Jedna grupa ucieka  zostawiając różne znaki, najczęściej namalowane gdzieś strzałki, a druga grupa jej szuka.
              Kazik, Ania, Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,  Julka, Maciek mieli uciekać i schować się, a Martynka, duży Daniel, Leoś, Staś, Adaś,  Amelia i Ewelina mieli ich szukać. Starsze dzieci chodziły już dawno do szkoły i niektóre z nich były w harcerstwie. Znały więc bardzo dobrze zabawę w podchody, ich uliczka była cicha i  bezpieczna. Nikt obcy nigdy nie przejeżdżał tu samochodem. Podchody miały być rozegrane wyłącznie na tej ulicy i w okolicznych, znanych wszystkim dzieciom ogrodach.
              Pierwsza grupa, zaopatrzona w kredę do malowania strzałek wyruszyła zaraz po śniadaniu. Wprawdzie wszyscy mieli wrócić do domów na obiad, ale nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć jak się wychodzi z domu, więc wzięli ze sobą także coś do jedzenia i do picia. Grupa poszukująca, czyli Martynka, duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś Amelia i Ewelina miała wyruszyć w godzinę po nich. Mamy i babcie odetchnęły z ulgą. Poza kilkoma maluchami wszystkie dzieci miały zajęcie przynajmniej na pół dnia i nikt im nie jęczał nad głowami,  że się nudzi.
              Kazik, Ania Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,  Julka i Maciek zastanawiali się jak się ukryć, żeby klucząc dookoła wrócić do mety, czyli do domu, zanim duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś Amelia i Ewelina ich odnajdą. Postanowili kluczyć po okolicznych ulicach i ogrodach, nie tracąc wiele sił, zupełnie blisko, czego pewnie nie spodziewali się  ci, którzy ich szukali. To najlepszy pomysł. Tylko takim sposobem mogli wygrać w tej grze.
              Jak postanowili tak też zrobili. Dwie, przyjazne wszystkim babcie-sąsiadki pozwoliły im nawet przebiec przez strychy w swoich domach. Strychy, dziś już nie używane, kryły w sobie wiele tajemniczych przedmiotów z dalekiej i bliższej przeszłości. Było tam mnóstwo zakurzonych książek, dziecinnych zabawek, ozdób choinkowych, mebli i starych, dziś już nieużywanych różnych tajemniczych przedmiotów. Pod ścianą na jednym ze strychów stało stare, mocno zakurzone lustro w pięknej rzeźbionej ramie, w którym już dawno, poza promieniami dochodzącego tu czasem słońca i rodziną kun domowych, która zamieszkiwała na strychu sąsiedniego domu, nikt się nie przeglądał. Lustro żyło już bardzo, bardzo długo i widziało niejedno: piękne panny w długich sukniach wybierające się na swój pierwszy w życiu bal, babcie w długich sukniach zwanych krynolinami, (takich sukni dziś już nikt nie nosi, chyba że na scenie w teatrze) i małe dzieci na rękach u swoich rodziców, dziadków lub niań. Te dzieci same są już teraz dorosłe i mają własne dzieci albo nawet wnuki.
              Lustro stało w kącie, pod ścianą i aż pociemniało ze smutku, że nikt już się tak często w nim nie przegląda, a jego powierzchnia straciła ze zmartwienia swój dawny blask. Po tych wszystkich latach w samotności lustro nie miało już nawet nadziei, że jeszcze ktokolwiek w nim się przejrzy, ale stało sobie spokojnie i czekało co mu los przyniesie.
              Nagle, usłyszało na schodach prowadzących na strych tupot i śmiechy dzieci.
              - Ach, nareszcie, w końcu ktoś pewnie odkurzy mnie i wyczyści aż nabiorę dawnego blasku - pomyślało ze wzruszeniem lustro.
              Drzwi na strych otworzyły się i wpadła gromadka dzieci, które właśnie bawiły się w podchody. Och, jakie piękne, stare lustro, ciekawe jak będziemy w nim wyglądać, kiedy je odkurzymy... Lustro, wcale nie było złośliwe i złe ale - tak, jak jego właścicielka, która wszystkim wydawała się opryskliwa -  bardzo,  ale to bardzo samotne.
              - Nadeszła w końcu ta chwila, kiedy znów się ktoś we mnie przejrzy - już nie będzie mi tak smutno - pomyślało lustro. Bało się aż oddychać, żeby nie spłoszyć gromadki dzieci. Umiało rozmawiać ze zwierzętami, ptakami, także z ludźmi. Nauczyło się przez lata wiele od tych, którzy się w nim przeglądali. Bało się jednak odezwać, bo dzieci mogłyby się przestraszyć i uciec a ono było takie samotne i smutne...
              - Co tu robić - myślało lustro - przejrzą się we mnie i znów przez długie lata nikt nie zajrzy na ten strych. Co by tu wymyślić, żeby dzieci zostały ze mną na strychu? Już wiem, już wiem, kiedyś ktoś wypowiedział przy mnie stare zaklęcie, żeby zatrzymać czas... Niech no tylko sobie przypomnę... i lustro zaczęło od "abrakadabra" aż przypomniało sobie to zaklęcie.
              Dzieci, Kazik, Ania Franek,  Wiktoria, Agata, Kuba,  Julka i Maciek spojrzały w lustro i czas się zatrzymał, a one stały jak wryte w ziemię. Nie mogły poruszyć ani ręką, ani nogą. Nie mogły też wydobyć z siebie głosu. Mogły tylko porozumiewać się ze sobą wzrokiem.
              Tak, jak się ze sobą umówili  po godzinie wyruszyli duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś Amelia i Ewelina. Kluczyli szukając strzałek i innych znaków po sąsiednich uliczkach, po ogrodach i po pobliskim lasku. Kręcili się przez cały czas w pobliżu swojej ulicy, aż trafili na strych domu babci-sąsiadki, gdzie stało stare, bardzo samotne lustro, zobaczyli tam Kazik, Ania Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,  Julka, Maciek, spojrzeli w lustro i... Oni również stanęli nie mogąc się poruszyć.
              No to już koniec - myślały dzieci - nie wiadomo, kiedy nas tu ktoś odnajdzie. Może już nigdy? A co zrobią nasi rodzice? Czy będą nas szukać? Na dworze tak pięknie, a my tkwimy tutaj i nie możemy się poruszyć ani zwołać kogoś na pomoc.  Jak to się skończy? Jak długo zostaniemy na tym starym strychu?
              Tymczasem cała poznana na samym początku piątka, dwa małe wróbelki Marcin i Kacper, szpaczek Leonard ze swoją siostrzyczką Helenką i mała jaskółeczka mała Julka zjadły swoje śniadanie i z pełnymi brzuszkami skakały wśród trawy i kwiatów po ogrodzie. Nagle zauważyły, że na ulicy jest prawie zupełnie pusto i cicho. Tylko gdzieś z daleka dobiegały z jednego z sąsiednich ogrodów głosy, bawiących się pod opieką niani Oli, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza i Nikodema.
              - Co się dzieje? Gdzie jest reszta? - Zastanawiały się małe ptaszki. Trzeba ich poszukać. Może coś złego ich spotkało? -  pomyślały i wyruszyły na poszukiwania.
              Na szczęście zaczęły szukać najbliżej domu, gdyż prawdę mówiąc, trochę bały same zapuszczać się trochę dalej. Miały szczęście. Kiedy pofrunęły do ogrodu babci-sąsiadki, nagle przez okno strychu coś błysnęło, jakby ktoś dawał znaki świetlne. To promień słońca odbił się w starym lustrze, żeby wskazać ptaszkom drogę. Promień słońca, wesoły i zawadiacki,  odwiedzał często stare lustro i bardzo je lubił, ale nie zgadzał się z tym, żeby dla własnej przyjemności zatrzymało na starym strychu  dzieci. To nieuczciwe. A ich rodzice? JAK  MOŻNA BYĆ TAKIM EGOISTĄ? Promień słońca nie potrafił tego zrozumieć. Przecież zawsze sprawiając radość innym sam również był zadowolony.
              Małe ptaszki jeszcze niezbyt dobrze umiały fruwać, ale podskakując i podfruwając wreszcie zdołały zajrzeć przez okienko strychu i zobaczyły dzieci z całej ulicy, które stały przed lustrem i nie mogły się poruszyć.
              - Niedobrze, oj niedobrze! - zaćwierkały zgodnym chórem ptaszki. Trzeba ich jakoś ratować, ale jak?  - Zastanawiały się głośno. - Może poprosimy o pomoc Olę, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza, Nikodema i nianię? Wszystkie nianie są bardzo mądre, znają się na bajkach i czarodziejskich zaklęciach.
              - Tak, tak, lećmy do nich, tylko prędko, bo zaraz rodzice będą wszystkich wołać na obiad i okropnie się zmartwią, że nas nie ma - zawołały ptaszki zgodnym chórem. W jednym z domów, pod dużym kasztanem,  mieszkał mały krasnoludek Szymek, ale urodziła mu się siostrzyczka Hania i na jakiś czas musieli się wyprowadzić gdzie indziej. Szymek na pewno wiedziałby co robić ale go tutaj nie ma, więc musimy pofrunąć do Oli, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza, Nikodema i niani.
              Jak uradziły, tak też zrobiły. Niania oczywiście wiedziała jaka jest  rada na to, żeby odczarować dzieci stojące na strychu przed starym lustrem. Wzięła ze sobą Olę, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza i Nikodema i razem z podfruwającymi nad nimi ptaszkami udali się na strych domu babci-sąsiadki. Niania, Ola, mały Daniel, Stefek, Jeremiasz i Nikodem ukłonili się najpiękniej jak potrafili przed starym lustrem i poprosili grzecznie:

              Stare lustro, serdecznie Cię prosimy, uwolnij ich. Obiecujemy, że ani ty, ani nikt na naszej ulicy nie będzie od tej pory czuł się samotny i opuszczony. Będziemy każdego grzecznie witać i żegnać, a do Ciebie na strych wpadniemy od czasu do czasu, żeby Cię wypolerować i posłuchać Twoich opowieści o wszystkich, którzy się w Tobie kiedykolwiek przeglądali.