Pewnie nikt z Was nie zna prawdziwej historii Bartusia, wesołego
diabełka o złotym sercu. Myślę, że ja
też nie poznałabym tej całej historii, gdybym nie wybrała się pewnego
dnia do parku na wieczorny spacer z moim psem. Tego dnia niebo było pewne
gwiazd które lśniły , mrugały wesoło i
tańczyły w swoich złotych sukienkach wokół uśmiechniętego od ucha do ucha
grubiutkiego księżyca w pełni. Po niebie przepływały wieczorne obłoki i
momentami zdawało się, że księżyc mruga porozumiewawczo tak, jakby chciał mi
dać coś do zrozumienia.
Mój pies biegał sobie bez smyczy bo wokół było zupełnie pusto i nie
bałam się żadnej psiej awantury. Nagle usłyszałam coś, jakby cichutki płacz
i wycieranie nosa. Przystanęłam,
rozejrzałam się uważnie dookoła, ale
zrobiło się cicho jak makiem zasiał. Przysłuchiwałam się jeszcze przez
chwilę, ale nic już nie było słychać, gdy nagle...... coś błysnęło w dziupli
starej topoli obok której właśnie przechodziłam. Mój pies był już daleko i
wcale nie zainteresował się ani tym że przystanęłam, ani tym, że zostałam z
tyłu. Udałam, że patrzę w zupełnie inną stronę i nagle bardzo prędko odwróciłam
głowę w stronę starej topoli. Oniemiałam.
Na brzegu dziupli siedział
sobie, machając tłuściutkimi nóżkami w
czerwonych wełnianych skarpetkach mały, czarny, rozczochrany diabełek. Ubrany
był w czerwone porteczki na szelkach i w bawełnianą koszulkę w żółto granatowe
pasy. Miał czarne, błyszczące oczka z bardzo długimi rzęsami a na główce małe,
ledwie widoczne złotawe różki. Wprawdzie uśmiechał się do mnie, ale od
razu było widać, że przed chwilą jeszcze
płakał. Diabełek popatrzył na mnie swoimi żywymi oczkami i uśmiechnął się
jeszcze bardziej. Ja też uśmiechnęłam się do niego i wyciągnęłam w jego stronę rękę a on
wskoczył mi na ramię a potem wsunął się do kaptura mojej zimowej kurtki. Pewnie
był zmarznięty. Wprawdzie od kilku dni
pachniało już porządnie wiosną, ale
nocami i nad ranem wciąż jeszcze zamarzały kałuże.
Bartuś, bo tak miał na imię
mały diabełek wyciągnął się wygodnie w moim kapturze i zaczął mi na ucho
opowiadać swoją historię. Zaczęłam uważnie słuchać spoglądając na niego co
jakiś czas, BO KIEDY KTOŚ DO NAS MÓWI POWINNIŚMY PATRZYĆ MU PROSTO W OCZY,
chociaż to było trudne bo siedział właściwie obok mnie a nie przede mną.
Diabełek chciał mi opowiedzieć wszystko od razu . Zaczął tak szybko mówić, że
początkowo zupełnie nic nie mogłam go zrozumieć. Mówił , mówił i mówił coraz
szybciej i szybciej, aż zakręciło mi się w głowie. Musiałam mu przerwać CHOCIAŻ
TO BARDZO NIEŁADNIE PRZERYWAĆ JEŻELI KTOŚ MÓWI i poprosić, żeby opowiedział
wszystko powoli, jeszcze raz od samego
początku.
Bartuś była najmłodszym
diabełkiem w piekle więc musiał się dużo uczyć jak się stać starym, bardzo złym
diabłem. Najpierw zamiatał całe piekło i zbierał papierki z podłogi żeby było
czysto i porządnie. Potem najstarszy, najbardziej zły diabeł z najdłuższymi
rogami wezwał go do siebie i wysłał na ziemię, żeby straszył dzieci
okrrrrrrrrrrrooooooopnie złymi minami , pokazywaniem języka i robieniem zeza.
Ale Bartuś był bardzo dobrze wychowanym diabełkiem i wiedział doskonale, że takie
zachowanie jest bardzo niegrzeczne. Poza tym, kiedy stanął sam przed lustrem i
na próbę zrobił taką okropnie złą minę to sam się tak bardzo wystraszył, że z
nóżek pospadały mu z wrażenia jego
ukochane, czerwone skarpetki. Wtedy mały diabełek postanowił, że nie będzie już nigdy więcej
robić takich paskudnych min tylko będzie rozdawać dookoła uśmiechy, takie
słodkie, z dołkami w policzkach. Jak postanowił tak zrobił i wszyscy na jego widok też się uśmiechali,
nawet w najbardziej pochmurny dzień, a potem zaczęli go nazywać diabełkiem o
złotym sercu.
Kiedy najstarszy,
najbardziej zły, diabeł z najdłuższymi
rogami a był to sam naczelnik piekła Belzebub,
dowiedział się co Bartuś wyrabia na ziemi zrobił się zły jak najbardziej
jadowita osa. Podobno najpierw biegał po całym piekle i wrzeszczał jak opętany,
później przez tydzień nie odzywał się do nikogo tylko chodził tam i z powrotem
trzymając ręce założone z tyłu i okropnie zgrzytał ze złości zębami. Wreszcie
chwycił się za głowę i wrzasnął żeby natychmiast przyprowadzić do niego małego
diabełka który, jak mówią, podobno ma
złote serce. Na widok Bartusia i jego roześmianej buzi ze słodkimi dołeczkami
sam Belzebub nie mógł się powstrzymać, żeby się nie uśmiechnąć, chociaż
odwrócił się tyłem żeby nikt tego nie dojrzał i temu staremu draniowi trochę
zmiękło serce. Dlatego też nawet nie skrzyczał małego diabełka tak, jak
zamierzał, ale pociągnął go za ucho, dał lekkiego klapsa w pupę i po prostu
wyrzucił z piekła na ziemię bo mały diabełek o złotym sercu już nie mógł zostać
prawdziwym diabłem.
Bartuś znalazł się zupełnie
sam, w ciemnym parku, było mu w dodatku zimno więc okropnie się nad sobą
rozżalił i zaczął płakać. Wtedy właśnie usłyszałam jego płacz i znalazłam go w
dziupli starej topoli. Oczywiście zabrałam
go ze sobą do domu, dałam kubek ciepłego mleka, nakarmiłam i ułożyłam spać.
Odtąd mam swojego prywatnego, wesołego, małego diabełka, który nie pozwala mi
się niczym martwić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz