W starym młynie, tuż obok
młyńskiego koła, w rwącym strumieniu zagnieździł się ze swoją najbliższą
rodziną wodnik Maciek. Razem z nim w
podwodnej chatce zamieszkała wodnikowa żona, Alicja, dwie panny wodniczanki Gosia i Zosia i mały synek Marcinek. Mieli
też psa niezwykłej piękności czarnego podpalanego kundla, Bleksia, któremu
jedno ucho opadało w dół a drugie sterczało do góry i dzięki temu wyglądał jak
myśliwy w kapeluszu z piórkiem.
Wodnik robił okropnie dużo
rabanu o każdą, najdrobniejszą rzecz, ale w gruncie rzeczy było to poczciwe
chłopisko i w razie potrzeby służył radą i pomocą rodzinie, przyjaciołom i sąsiadom. Miał jednak zwyczaj wściekania się
o wszystko, bo był bardzo wybuchowy...... Kiedy był niemowlakiem jego mama
używała do potraw mnóstwo ostrych przypraw więc można powiedzieć, że z mlekiem
matki wyssał ostrość papryki i pieprzu.
Czasem
wpadał do chatki zły jak osa, co
było jeszcze gorsze .Wtedy broń Boże żeby ktoś się do niego próbował podejść
albo odezwać bo Maciek okropnie się złościł. Często miał po prostu kiepski
humor i wtedy ni stąd ni zowąd ciskał błyskawicami, które trzeba było gasić
wodą. Całe szczęście, że wody wokoło
było bardzo dużo.
Alicja bardzo kochała męża i
chociaż wspólne życie z nim przypominało siedzenie na beczce z prochem, to
zawsze potrafiła znaleźć sposób żeby Maćka jakoś uspokoić. Musiała też ciągle
uspokajać dzieci, żeby zachowywały się grzecznie, szczególnie, kiedy ojciec był
zły. Cała trójka należała do gatunku
bardzo żywych dzieci więc można sobie łatwo wyobrazić ile codziennie
było w domu wrzawy i śmiechów ale biada, jeżeli po powrocie Maćka było w domu
głośno. Kiedy wracał do domu słychać
było nawet trzepot skrzydełek każdej przefruwającej muchy. Jedynie Bleksio,
pupilek całej rodziny mógł sypiać nawet na poduszce swojego pana i zawsze
uchodziło mu to na sucho.... a kiedy witał pana w drzwiach, mógł skakać do góry i poszczekiwać wesoło do
woli.
Wodnik całymi dniami wędrował
po świecie i miał pełne ręce roboty. Miłym ludziom zawsze pomagał kiedy Ci
mieli jakiś kłopot i grzecznie go poprosili, ale tym , którzy byli zgryźliwi i
niemili dla innych Maciek najchętniej robił różne psikusy mniej lub bardziej
przykre ŻEBY W TEN SPOSÓB NAUCZYĆ ICH GRZECZNOŚCI. Alicja miała przez cały dzień pełne ręce
roboty Gosia i Zosia, dwie małe strojnisie ciągle męczyły mamę, żeby szyła im
coraz to nowe sukienki a mały synek Marcinek męczył wszystkich żeby ustawiać z
nim klockowe budowle, rysować albo czytać mu bajki...... Maciek, jak na wodnika
przystało, był bardzo dobrym ojcem i mimo wielu zajęć starał się po poobiedniej
drzemce zawsze znaleźć czas na zabawę z
dziećmi.
Najwięcej czasu miał dla nich
jednak w sobotę albo niedzielę, kiedy nie wędrował po świecie i odpoczywał w domu.... Wtedy dzieci nie odstępowały go
ani na chwilę a radosny śmiech Gosi, Zosi i Marcinka rozbrzmiewał dokoła i roznosił się echem aż
na drugi koniec widniejącego w oddali lasu. Alicja, patrząc na rozpromienione
buzie dzieci i uśmiechającego się spod
wąsów męża, promieniała szczęściem BO ZGODA BUDUJE A NIEZGODA RUJNUJE. Maciek
był pobłażliwy dla dzieci i bardzo kochał żonę więc strzegł swojej rodziny jak
oka w głowie bo naprawdę szczęśliwa i kochająca się rodzina JEST NAJWIĘKSZYM
SKARBEM NA ŚWIECIE.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz