W niewielkim starym domku, ale za to przy
głównym rynku pewnego małego, sennego
miasteczka, przy ulicy Niezapominajki pod numerem szóstym, mieścił się
niepozorny , prawie zapomniany sklep.
Miał dwa niewielkie okna wystawowe , przez
które można było zajrzeć do jego wnętrza, ale prawdę mówiąc niewiele
było przez nie widać. Za to nad wejściem do sklepu wisiał trochę już
podniszczony szyld: Antykwariat „Kolorowy”.
Widać było wyraźnie, że był już kilka
razy przemalowywany i odnawiany, ale i tak wyblaknął na słońcu. Teraz na żółtym
tle były czerwono-czarne litery, spod których prześwitywało niebieskie tło i
żółte litery, a pod niebieskim tłem z żółtymi literami pomarańczowe tło i
zielone litery. Szyld był tablicą do
ćwiczeń w liternictwie dla kolejnych właścicieli sklepu, a właściwie
właścicielek sklepu Antykwariat „Kolorowy”.
Do sklepu wchodziło się przez nieco
wykrzywione ze starości drewniane drzwi z błyszczącą, mosiężna klamką. Klamka,
oczko w głowie właścicielek sklepu, ciągle czyszczona i polerowana,
przypominała swoim kształtem kaczy dziób. Po naciśnięciu klamki i uchyleniu
drzwi rozlegał się dzwonek, wiszący nad drzwiami. Sygnalizował on, że oto
właśnie do sklepu zawitał wyczekiwany z dużą niecierpliwością klient. Sklep
posiadał przejście do wnętrza domu, w którym mieszkali właściciele sklepu.
Klienci przychodzili o różnych, czasem bardzo dziwnych porach, dlatego też
dzwonek nad drzwiami wejściowymi był na tyle głośny, że słychać go było także w
domu.
Antykwariat „Kolorowy” należał od wielu
pokoleń do rodziny Lamus-Bałaganiarskich. Teraz sklepem zajmowała się starsza
pani, po której nie było widać ile tak naprawdę ma lat, Jadwiga
Lamus-Bałaganiarska - nazywana przez członków rodziny i zaprzyjaźnionych klientów
Babcią Jagą. W wolnych od nauki i innych zajęć chwilach, wyręczała ją jej
ukochana wnuczka, Hortensja.
Obie, i Jaga i Hortensja były bardzo
barwnymi postaciami, i wspaniale pasowały do kolorytu miasteczka. Babcia Jaga,
zawsze elegancka, starannie uczesana i umalowana, z ufarbowanymi na rudo
włosami, czerwoną szminką na ustach i czerwonym lakierem na paznokciach, okryta
przeważnie czerwono-czarną peleryną zawsze gdzieś się spieszyła. Nie sposób
było jej nie zauważyć, kiedy biegła uliczkami miasteczka, z duża lnianą torbą
na zakupy i małą czarną torebką z pieniędzmi, szminką, flakonikiem perfum oraz
telefonem.
Hortensja - z burzą czarnych niesfornych
loków ubierała się na czarno albo na biało, zależnie od nastroju i pogody.
Nawet w środku mroźnej zimy nosiła na włosach grube, kolorowe opaski, które
sama robiła na drutach. Te kolorowe opaski były jedynym elementem zdobiącym jej
czarne bądź białe stroje. W uszach nosiła ogromne, ciężkie, srebrne kolczyki, a
na ręku kilka srebrnych bransoletek. Stukot ich butów na obcasach, kiedy któraś
z nich przebiegała ulicą słychać było
niemal w całym miasteczku.
Babcię i wnuczkę, poza zainteresowaniami
historią rodziny i miłością do kolekcjonowania oraz do staroci, łączyła wspólna
miłość. Była to miłość do indyjskich sari, szali i chust, zrobionych z
ogromnych kawałków bardzo zwiewnych materiałów. Można się było nimi otulić,
usiąść w fotelu obok kaflowego pieca i czytać jakąś ciekawą książkę. Dlatego
często, kiedy tylko nadarzyła się okazja, bywały w sklepie indyjskim,
mieszczącym się po drugiej stronie rynku w ich miasteczku. Nie lubiły tylko ani
świec zapachowych, ani indyjskich kadzidełek. Po dłuższym przebywaniu od tych
zapachów zaczynała je boleć głowa.
Babcia Jaga przejęła sklep w spadku po
swoich rodzicach, Hiacyncie i Tomaszu, ci z kolei po swoich rodzicach, Róży i
Wawrzyńcu, a tamci po Scholastyce i Wyszomirze, czyli po praprapradziadkach
Hortensji. Jaga, a tym bardziej Hortensja nie miały zielonego pojęcia kto był
założycielem rodziny Lamus-Bałaganiarskich ani tego kiedy przybyła do
miasteczka. W każdym bądź razie ich rodzina zawsze cieszyła się ogromnym
szacunkiem okolicznych mieszkańców. Hortensja wiedziała, że kilka lat temu
miasteczko obchodziło 600-lecie nadania praw miejskich, więc przypuszczała, że
ich rodzina zamieszkiwała tu od co najmniej 200 lat.
Jaga od wielu lat zbierała się do
rozpoczęcia poszukiwań śladów rodziny w miejskim archiwum i okolicznych
szkolnych bibliotekach, które na szczęście ominęła wojna i nie uległy
zniszczeniu, ale ciągle miała jakieś inne, ważniejsze sprawy do załatwienia.
Hortensja, tak jak babcia, zawsze myślała
o odnalezieniu korzeni i zrobieniu drzewa genealogicznego, lecz na razie
musiała zdać maturę i dostać się na
studia, na wydział historii oczywiście.
Od niepamiętnych czasów wszyscy członkowie
rodziny - młodzi i starzy - zawsze coś kolekcjonowali i dochowali się całkiem
pokaźnych zbiorów różnych rzeczy, stąd też pewnie kiedyś założono Antykwariat
„Kolorowy”. Było w nim całe mnóstwo rzeczy zbędnych i nikomu niepotrzebnych,
ale przechowywanych skrzętnie w nadziei, że jeszcze komuś kiedyś mogą się
przydać.
Wnętrze sklepu, do którego - jak już
wiecie - można było zajrzeć przez okno z ulicy, mimo oświetlenia tonęło w
mroku, przez co wyglądało niezwykle tajemniczo. Pod ścianami stały ciemne
drewniane regały, sięgające od podłogi aż do sufitu, z mnóstwem półek oraz
mniejszych i większych szuflad. Ich uchwyty miały kształty główek zwierząt i
ptaków.
Na środku porozstawiane były rozmaite mniejsze
i większe stoliczki na jednej nodze, nakryte pięknie haftowanymi obrusami albo
szydełkowymi serwetkami. Stało tam także kilka niewielkich, zgrabnych
biureczek, krzesła z misternie rzeźbionymi oparciami i siedzeniami wysłanymi
zielonym lub czerwonym pluszem i różne szafeczki. To tu, to znów tam na
stolikach i sekretarzykach stały stare, naftowe lampy, teraz przerobione na
elektryczne, z pięknie zdobionymi abażurami. Na jednej ze ścian wolnej od
regałów stały trzy pękate szafy z uchylonymi drzwiami, przez które było widać
wieszaki z różnokolorowymi ubraniami. Niektóre z nich były bardzo, bardzo
stare.
Na szafach leżały stosy najróżniejszych
kapeluszy, kapilindrów i kapelutków, przeważnie damskich, ale można też było
znaleźć wśród nich także męskie nakrycia głowy. W kapeluszach można było
przebierać do woli i mierzyć je, przeglądając się w ogromnym kryształowym
lustrze, które zdobiło drzwi jednej z szaf. Wśród nich był nawet jeden
elegancki, choć przykurzony cylinder, w którym mieszkał sobie spokojnie biały
królik z najbliższą rodziną. Sprowadził on tutaj swoją rodzinę zaraz po tym,
jak wreszcie przestano go wyciągać z cylindra za uszy na oczach publiczności.
Królik był takim traktowaniem bardzo zawstydzony i upokorzony. Nie chciał, żeby
na to patrzyły jego dzieci, dlatego jego najbliżsi przez długi czas mieszkali
osobno.
Obok szaf, w samym rogu sklepu, stały dwa
kosze: jeden wysoki i wąski z różnymi parasolkami, parasolami i laskami. Drugi,
raczej przepastny, z damskimi pantoflami i pantofelkami, które już dawno wyszły
z mody, ale wciąż jeszcze świetnie nadawały się jako dodatek do przebrania na
maskowy bal karnawałowy.
Na regałach stały osierocone, dawno już
przeczytane książki, którym po nocach śniło się, że właśnie wprost z drukarni przywieziono
je do księgarni i jeszcze pachną świeżym drukiem. W dzień, kiedy okazywało się,
że to był tylko sen, stały spokojnie na półkach, od czasu do czasu szeleszcząc
kartkami. Marzyły, żeby znów je ktoś przeczytał.
W szufladach, między książkami, a także na
stojących stolikach i sekretarzykach były porozstawianie i porozkładane różne
drobiazgi: wazony i wazoniki, stare wachlarze , apaszki, szale i szaliki, szkatułki na biżuterię, skarbonki
i korale.
Na samej górze jednego ze środkowych regałów,
tuż pod sufitem, można było czasem dostrzec dwa zwisające kocie ogony albo
którąś z łap. Domowi ulubieńcy, rudy Heliodor i czarna Tosia, dwa tutejsze
koty, miały tam na miękkiej poduszce swój punkt obserwacyjny, z którego miały
baczenie na wszystko, co dzieje się pod nimi w sklepie, chociaż mogło się
wydawać, że smacznie śpią.
Każdy dom, a szczególnie stary, ma swoje
skrzaty domowe, które pilnują jego mieszkańców, ludzi i zwierząt. Ma też różne tajemnice: nigdy nieopowiedziane
opowieści, skrytki, które tylko przez
przypadek mogą być otwarte, a czasem zdarzenia, których nie da się wytłumaczyć,
a nawet tajemne przejścia zbudowane na
wszelki wypadek.
Jeżeli ludzie nie potrafią się porozumieć
ze swoimi domowymi skrzatami, to znakomicie robią to zwierzęta i jeżeli tylko
nie wejdą skrzatom na odcisk, to znaczy nie zrobią im niemiłego kawału, mogą
liczyć na to, że zaprzyjaźnią się ze sobą. Heliodor i Tosia byli kotami raczej
przyjaznymi, toteż w miarę szybko zyskali przyjaciół wśród skrzatów w starym
domu przy ulicy Niezapominajki 6.
Życie w miasteczku upływało wszystkim w
miarę spokojnie, bez większych burz i niepokojów i nic nie zapowiadało zmian,
jakie miały niedługo nastąpić, kiedy oto do Babci Jagi, tuż po świętach
Wielkanocy zawitało dwoje dzieci, młodszych kilka lat od jej wnuczki Hortensji.
Maja i Psuj Nieczytalscy, cioteczno-cioteczne wnuki Babci Jagi, bliźnięta,
dzieci z piekła rodem pojawiły się w miasteczku,
jakby w najbardziej słoneczny dzień piorun strzelił. Psuj, a właściwie Marcin,
swój przydomek zawdzięczał swoim wyjątkowym zdolnościom. Wszystko co wpadło w
jego ręce natychmiast psuł. Ich przybycie w zawsze gościnne progi Jagi i
Hortensji miało wywrócić do góry nogami życie mieszkańców starego domu i wielu
innych osób w spokojnym dotąd miasteczku. Porównanie ich przybycia do
strzelenia pioruna jak się okazało, było bardzo trafne.
Maja, ruda i piegowata jak strusie jajo, z
kręconymi włosami, które były cały czas w nieładzie ani chwili nie potrafiła
usiedzieć w jednym miejscu. Ledwo ktoś ją spotkał przed sklepem Babci Jagi
okazywało się, że za moment jest w zupełnie innym miejscu, jakby tam przeszła w
butach siedmiomilowych albo przefrunęła na miotle. Buzia jej się nie zamykała
od rana do wieczora, ciągle o czymś opowiadała albo o coś pytała. A pytała
dosłownie o wszystko. I zanim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć na jej pytanie
wyrzucała z siebie jednym tchem kolejne dziesięć. Na jedne odpowiadała sobie
sama, inne pozostawały bez odpowiedzi, bo nikt w takim tempie na pytania odpowiadać
nie umie. Karabin maszynowy w porównaniu z prędkością zadawania pytań przez
Maję strzelał w ślimaczym tempie. Kiedy wreszcie, ciągle niestrudzoną, po całym
dniu udawało się ją zagonić do kąpieli i do łóżka, wszyscy domownicy oddychali
z prawdziwą ulgą. Nawet koty nie pojawiały się w domu, dopóki Maja była na
nogach.
Marcin, czyli Psuj, delikatny blondynek, z
dużymi niebieskimi oczami i uśmiechem od ucha do ucha był tak chudy, że jak się
wydawało, mógł go porwać każdy silniejszy podmuch wiatru. Robił wrażenie
spokojnego, grzecznego, dobrze wychowanego chłopca, ale to były tylko pozory.
Był, jak to mówią „z cicha pękł”, czyli po prostu robił po cichu swoje. Drogę,
po której się poruszał znaczyły różne mniejsze lub większe przedmioty, które
niestety, po wydostaniu się z jego sprytnych rąk nie nadawały się już do użytku
i można je było najspokojniej w świecie po prostu wyrzucić. Uśmiechał się przy
tym tak rozbrajająco, że często ludzie nie śmieli stawiać go w kręgu
podejrzanych o tę czy inną psotę. Jego siła niszcząca była niczym
nieograniczona. Po prostu brał cokolwiek w swoje drobne, delikatne dłonie i po
chwili nie było czego ratować.
Babcia Jaga, zajęta sklepem, nie mogła
chodzić za dziećmi krok w krok, a przygotowująca się do matury Hortensja też
nie miała na to czasu. Koty, Heliodor i Tosia były bardzo zadowolone ze swojego
dotychczasowego życia i nie miały zamiaru mieszać się w żadne awantury ani
przykładać swoich kocich łap do pilnowania Mai i Psuja. Senne dotychczas i
spokojne miasteczko siłą rzeczy musiało się obudzić i mieć na oku dzieci, które
były gośćmi Babci Jagi. Na jak długo? Tego nikt nie wiedział. Nie wiedziały
tego nawet ani Jaga, ani Hortensja, ponieważ dzieci zostały przywiezione przez
przejeżdżającego tędy znajomego ich rodziców, a wyjaśniający wszystko list,
wysłany pocztą, niestety jeszcze nie dotarł do adresatek.
Jaga nie lubiła takich niespodzianek.
Hortensja była już prawie dorosła; ona sama miała rozliczne zajęcia związane z
domem, sklepem i działalnością charytatywną. Ciągle brała udział w różnego
rodzaju zbiórkach na paczki dla niezamożnych albo zbierała na wakacje dla dzieci z rodzin wielodzietnych. Dlatego też
nie mogła poświęcać całego swojego czasu tej dwójce, która spadła do jej domu
jak grom z jasnego nieba.
Wobec tego dzieci zostały trochę
pozostawione samym sobie. W miasteczku wszyscy się znali od niepamiętnych lat,
nic złego tu się nie działo, dlatego też dzieci były bezpieczne. Tym bardziej,
że mieszkańcy miasteczka ze względu na lubiane przez wszystkich Jagę i Hortensję postanowili im pomóc i
pilnować Mai i Psuja, chociaż ani Jaga ani Hortensja nikogo o to nie prosiły. W
ten sposób Maja i Marcin nie biegali po miasteczku samopas i wkroczyli w życie
mieszkańców sennego dotąd miasteczka wyrywając ich z nudy, niejednokrotnie
rozweselając i doprowadzając do łez ze śmiechu swoimi psotami. Wielu osobom,
których dzieci wyjechały do dużych miast na studia albo zostały tam i założyły
własne rodziny, pojawienie się w
miasteczku cioteczno-ciotecznych wnuków Babci Jagi przyniosło sporo radości.
Różne babcie i dziadkowie prześcigali się w pomysłach czym zająć Maję i Marcina (Psuja) Nieczytalskich żeby nie
mieli czasu na ciągle nowe psoty?
Właśnie, Nieczytalskich. Czy
Wam mówi coś to nazwisko? Ani Maja ani Marcin za nic na świecie nie chcieli
przeczytać żadnej książki, nawet najcieńszej, nawet jednej stroniczki, nawet
jednego krótkiego zdania. Nie interesowały ich także ilustracje w książkach.
Gdyby zaczęli przynajmniej oglądać ilustracje może zaciekawiłoby ich czytanie.
Czytanie książek to bardzo interesujące zajęcie, czasem zabawa, a czasem praca. Można się z nich dużo nauczyć
i dowiedzieć się wielu, wielu ciekawych rzeczy. Ale jeżeli ktoś ucieka przed
czytaniem książek jak diabeł przed święconą wodą…..
Babcia Jaga zajmowała się sklepem i
przygotowywaniem posiłków, Hortensja nauką i pomocą babci w wolnych chwilach.
Maja przebiegała przez miasteczko kilkadziesiąt razy dziennie wzdłuż i wszerz
jak iskra, a Psuj snuł się zwolna, rozglądając się, co jeszcze może popsuć.
Tylko koty niezmiennie wylegiwały się na jednej z najwyższych półek w sklepie i
wydawało się, że drzemią cały czas, ale to były tylko pozory. Nikt nie wiedział
dlaczego dzieci tu przysłano i na jak długo. Wszyscy się nad tym zastanawiali,
ale Babcia Jaga nie miała od lat kontaktu z tamtą częścią rodziny a list, który
miał podobno wszystko wyjaśnić jakoś nie nadchodził….
Pewnego wieczoru, kiedy dzieci poszły
wreszcie do łóżek i zasnęły na dobre, Babcia Jaga z Hortensją postanowiły porozmawiać
i zastanowić się co mają robić dalej, bo taki stan rzeczy nie mógł trwać
wiecznie. Dzieci widocznie z jakiegoś ważnego, choć niezrozumiałego powodu
trafiły do nich, więc trzeba było wspólnie omówić sprawę opieki nad nimi. Koty,
Heliodor i Tosia, którym już łapki zdrętwiały po całym dniu leżenia na półce i
pilnowania sklepu, opuściły niepostrzeżenie swoją miejscówkę, skorzystały z
kuwety w łazience, przemknęły do kuchni, do swoich miseczek z jedzeniem i wodą,
a potem rozłożyły się jak długie tuż obok kuchenki. Z jej piekarnika unosił się
apetyczny zapach niedzielnego ciasta, bo to akurat była sobota. W domu
Lamus-Bałaganiarskich od wielu pokoleń istniała tradycja pieczenia na niedzielę
drożdżowego placka z rodzynkami.
Ciasto rumieniło się właśnie w piekarniku,
dzieci już dawno spały w swoich łóżkach w gościnnym pokoju, koty mruczały leżąc
tuż obok kuchenki i wdychając zapach pieczonego domowego ciasta, a babcia Jaga
i Hortensja naradzały się szeptem co dalej z Mają i Psujem? Przecież trzeba tę
sytuację jakoś rozwiązać, bo na razie wydawała się niemożliwa do ogarnięcia.
Szeptały tak cicho, że koty musiały dobrze wytężać uszy żeby cokolwiek
usłyszeć, a domowe skrzaty, które także były zainteresowane tym, co się w domu
dzieje, aż wyszły na sam środek kuchni ze swoich tajemnych kryjówek. To bardzo
nieładnie podsłuchiwać cudze
rozmowy, ale musiały
przecież wiedzieć co dzieje się w domu, którym się od pokoleń opiekowały.
Nagle wszyscy aż podskoczyli ze strachu,
bo przy drzwiach sklepowych zadźwięczał dzwonek. Było już dosyć późno i nikt z
domowników nie spodziewał się już o tej porze ani gości, ani interesantów.
Pierwsza podbiegła do drzwi Hortensja, która siedziała najbliżej nich, a za nią
Babcia Jaga. Nie chciały, żeby dzwonek obudził śpiące już na górze dzieci. Koty
nie zareagowały na dzwonek, bo ciągle słyszały go w sklepie, więc teraz nie
zrobił na nich większego wrażenia. Leżały sobie spokojnie dalej nie przerywając
swojej półdrzemki.
Tym razem był to listonosz, znany w całym
miasteczku pan Jan, z poleconym priorytetem od zupełnie nieznanych osób. Ich
nazwisko, wypisane na kopercie jako nazwisko nadawcy listu ani Jadze ani
Hortensji zupełnie nic nie mówiło, chociaż list był zaadresowany właśnie do
nich. Nic innego im nie zostało jak najzwyczajniej w świecie otworzyć
tajemniczą kopertę od nieznanego nadawcy. List musiał wędrować dosyć długo, bo
był wybrudzony, wyraźnie podeptany a w dodatku potłuszczony tak, że aż nie
chciało się go brać do ręki.
W końcu Babcia Jaga odważyła się i przystąpiła
do ataku. Wzięła list z rąk Hortensji, obejrzała go pod światło i w końcu
jednym szybkim ruchem rozerwała kopertę. Zanurzyła dłoń w kopercie, dwoma
palcami chwyciła list i zdecydowanym ruchem wyjęła go z brudnej koperty.
Był to oczywiście od dawna oczekiwany
list, w którym ktoś miał udzielić wyjaśnień, w sprawie Mai i Marcina Psuja
Nieczytalskich. Nadawcy, Państwo Bezpieczni, od lat zaprzyjaźnieni z rodzicami
dzieci, wyjaśniali w swoim liście, że zobowiązali się do tymczasowej opieki nad
Mają i Marcinem. Mieli też, gdyby nieobecność ich rodziców, którzy
wybrali się we dwoje na samotną wyprawę szlakiem bezludnych wysp, swoim jachtem
„Nadzieja” przedłużała się, mieli odesłać Maję i Marcina do ich
cioteczno-ciotecznej babki, Jagi. Zrobili to przed miesiącem, jednak listu nie wysłali od
razu. O liście, który wpadł
przypadkiem pod regał zupełnie zapomnieli i znaleźli go dopiero przy odkurzaniu
pokoju. Ponieważ rodzice dzieci wypłynęli pół roku temu i nie dają znaku życia,
wysłali dzieci do Babci Jagi tak, jak ich o to poproszono, a teraz przesyłają
list z wyjaśnieniem całej sytuacji.
No to pięknie - pomyślała Jaga. A jeżeli
ich rodzice nie wrócą nigdy z tej swojej wyprawy to do końca życia będziemy ich
z Hortensją miały na głowie. Trzeba będzie oboje jakoś utemperować, bo przecież
rozniosą całe nasze miasteczko wraz z okolicznymi wioskami. Mają w sobie
mnóstwo wigoru i najdzikszych pomysłów . Wszystkie normalne dzieci jakie
dotychczas znała, oprócz zabaw sporo czasu spędzały nad książkami. Z jednych
się uczyły, inne, od najmłodszych lat służyły im do zabawy jak kolorowanki, a
jeszcze inne wprowadzały dzieci w świat fantazji, co pomagało im rozwijać
wyobraźnię. Sama bardzo lubiła siadywać wieczorami w fotelu z filiżanką dobrej,
mocnej herbaty, słuchać mruczenia kotów i okryta ciepłym szlafrokiem czytać
książki. Nikt wtedy nie miał już do niej żadnych niecierpiących zwłoki spraw i
mogła się spokojnie zagłębiać w lekturze. Kiedy zapadał zmrok, Jaga zapalała na
stojącym obok fotela stoliku i czytała dalej… Jej wnuczka Hortensja po babci
odziedziczyła miłość do książek i też ciągle czytała.
Niestety z Nieczytalskimi mogła mieć
problem. Oni nie mieli babci kochającej książki, a może w ogóle nie mieli
babci? Jaga od lat nie utrzymywała kontaktów z tą częścią rodziny, więc nic o
nich nie wiedziała. Ich rodzice pewnie
byli zajęci albo pracą, albo planowaniem podróży po różnych zakątkach świata,
albo przygotowaniami do wyprawy i wreszcie samą wyprawą, tak jak teraz.
Wypłynęli „Nadzieją” i słuch po nich zaginął, a dzieci, jak kukułcze jaja
podrzucili Babci Jadze.
Wprawdzie Babcia Jaga i jej wnuczka
Hortensja były też ciągle zajęte, a oprócz pracy i nauki miały też różne zainteresowania, ale z
konieczności musiały się baczniej przyjrzeć się Mai i Marcinowi, lepiej ich
poznać i zaprzyjaźnić się z nimi na dobre. Tylko wtedy będą mogły jakoś ich
„utemperować” jak mawiała Babcia Jaga.
Mieszkańcy miasteczka, znudzeni szarą
codziennością i brakiem rozrywek zawsze chętnie rozmawiali z kimś nowym, kto
zjawiał się w okolicy. Dzieci okropnie rozrabiały, ale były za to ładne i
potrafiły być miłe, więc wszelkie psoty uchodziły im często na sucho. Jeżeli
już miały tu zostać nie wiadomo na jak długo, trzeba było zacząć się nimi
zajmować i starać się czegoś je nauczyć. Zaczęło się więc od zwiedzania samego
miasteczka, chociaż dzieci od razu po przyjeździe same zaczęły spacerować po
starych uliczkach, po rynku, po parku i poznawały jego mieszkańców, chociaż
wielu z nich już same zdążyły poznać podczas swoich spacerów po
miasteczku. Rynek, jak w wielu podobnych
miastach i miasteczkach zajmował centralne miejsce. Wokół niego stały
niewielkie, stare domki, pamiętające dawne czasy.
Od rynku odchodziły dosyć szerokie ulice
w każdą stronę świata. Stąd ich nazwy : Północna, Południowa, Wschodnia i
Zachodnia. Były poprzecinane wąskimi uliczkami, które nosiły kwiatowe nazwy:
Rezedowa, Nasturcjowa, Pachnącego Groszku, Maciejki, Lawendowa, Różana,
Fiołków, Chabrowa, Dziewanny, Konwaliowa, Macierzanki, Rumiankowa, Zawilców i
Niezapominajki, gdzie właśnie pod numerem szóstym, jak pewnie pamiętacie,
mieścił się Antykwariat „Kolorowy” w małym domku należącym od niepamiętnych
czasów do rodziny Lamus-Bałaganiarskich. Do antykwariatu wchodziło się od
rynku, ale oficjalnie adres domu to Niezapominajki 6. Wszystkie te małe uliczki
o kwiatowych nazwach zawdzięczały je Burmistrzowi, Panu Kwiatkowskiemu, który
był prawdziwym miłośnikiem kwiatów i mógł się pochwalić najpiękniejszym ogrodem
w miasteczku.
Maja i Marcin musiały dobrze poznać
miasteczko, żeby się w nim nie zgubić i móc bez niczyjej pomocy, z każdego
miejsca w mieście trafić do „Antykwariatu Kolorowego”, który miał teraz stać
się ich domem nie wiadomo na jak długo.
Przy okazji spaceru po mieście w towarzystwie
Jagi i Hortensji dzieci dowiedziały się, że na następnej ulicy, Pachnącego
Groszku mieści się piekarnia, do której codziennie rano przed szkołą trzeba
pobiec po świeże pieczywo na śniadanie, a po drugiej stronie rynku, na
Konwaliowej jest sklep spożywczy „Margerytka” , w którym kupuje się wszystko do
jedzenia oprócz pieczywa. W miasteczku była też lodziarnia Pani Orzeszko,
cukiernia Pana Chruścika, księgarnia, apteka Państwa Pigulskich, ośrodek
zdrowia, miejska biblioteka, szkoła i przedszkole oraz jeszcze dwa czy trzy
inne sklepy, ale nie miały one większego znaczenia.
W niedziele i święta, szczególnie
wiosną, jeżeli było ciepło i latem prawie wszyscy mieszkańcy miasteczka
spotykali się w miejskim parku , dokąd całymi rodzinami chodzili na poobiednie
spacery. Dzieci korzystały z karuzeli i
huśtawek, podczas kiedy rodzice i dziadkowie spacerowali rozmawiając ze
znajomymi albo siadali na ławkach wzdłuż parkowych alejek i wystawiali twarze
do słońca.
Wreszcie wyjaśniło się, z jakiego powodu
Maja i Marcin znaleźli się u Babci Jagi. Nadeszła więc pora na zapisanie ich do
szkoły, ponieważ był środek roku szkolnego. Zorganizowanie im czasu wolnego, żeby nie wpadli w jakieś złe
towarzystwo było bez szkoły niełatwym zadaniem, bo w miasteczku każdy miał
swoje zajęcia i własne sprawy na głowie a wychowywanie dzieci, szczególnie
cudzych, pochłania wiele czasu i wymaga mnóstwa cierpliwości. Wszyscy w miasteczku znali się od lat i każdy
doskonale wiedział, z kim warto się
zadawać a z kim nie.
Maja i Marcin zostali zapisani do szkoły.
Każde z nich dostało po nowym komplecie książek, zeszyty, piórniki, konieczne
przybory szkolne i piękne kolorowe, nowe plecaki. Te zakupy nie wzbudziły w
nich jednak specjalnego entuzjazmu, bo już wiedziały, że będą się reszcie
musiały zacząć porządnie uczyć, bo Babcia Jaga i Hortensja, które kochały
książki, nie darują im niechęci do nauki i prędzej czy później zmuszą ich do
czytania książek.
Następnego dnia Maja i Marcin szli
pierwszy raz do swojej nowej szkoły, chociaż nie mieli na to specjalnej ochoty.
Wieczorem, tuż przed zamknięciem antykwariatu, weszli do niego pod pretekstem
znalezienia kredek, które były im potrzebne na lekcje rysunków i udało im się
niepostrzeżenie przykucnąć w kącie, między jedną z szaf z ubraniami a regałem.
Koty, zmęczone całodziennym doglądaniem
sklepu i głodne wymknęły się pierwsze do
domu, za nimi wyszły Jaga z Hortensją.
Chciały trochę wcześniej zrobić kolację, gdyż
następnego dnia rano trzeba było Maję i Marcina zaprowadzić do nowej
szkoły. Nie zauważyły, że dzieci zostały zamknięte w pustym sklepie.
W sklepie było zupełnie ciemno, nie widać
było nawet światła latarni, ponieważ najbliższa latarnia stała dużo dalej i jej
światło niestety nie docierało do okien „Antykwariatu Kolorowego” . Jak na
mieszkańców miasteczka było już późno, większość z nich już dawno spała, toteż
na ulicach też już było pusto. Jaga i Hortensja zajęły się kolacją, myśląc że
dzieci są już u siebie w pokoju i pakują książki na jutrzejszy dzień. Plan
lekcji dostały w sekretariacie, kiedy Babcia Jaga zapisywała je do szkoły.
Maja i Marcin z niechęcią myśleli o
szkole i za wszelką cenę starali się tej nieprzyjemności uniknąć. Dlatego też
wymyślili, że uciekną. Tymczasem
siedzieli zamknięci w sklepie, za oknami robiło się coraz ciemniej, na ścianach
pojawiały się tajemnicze cienie i prawdę mówiąc byli trochę przerażeni, no i
głodni oczywiście. Zbliżała się pora kolacji, koty już dawno wylegiwały się w ciepłej
kuchni, a oni siedzieli zamknięci w
antykwariacie.
Maja, jak zwykle postrzelona, szukała
rozpaczliwie jakiejś drogi wyjścia, ale bezskutecznie. Psuj, czyli Marcin,
postanowił metodycznie pooglądać te wszystkie tajemnicze, znajdujące się wokół
przedmioty w nadziei, że któryś z nich okaże się w jakiś sposób przydatny.
Zwrócił szczególną uwagę na uchwyty szufladek w kształcie główek zwierząt i
ptaków. Podobały mu się tym bardziej, że nigdy czegoś podobnego nie widział.
Postanowił przyjrzeć się im z bliska. Na szczęście wszystkie szuflady i
szufladki znajdowały się na takiej wysokości, że wystarczyło podsunąć pod
regały stojący pośrodku solidny, kwadratowy stół, z grubymi, rzeźbionymi nogami
i wspiąć się na niego, żeby sięgnąć spokojnie do wszystkich uchwytów. Oboje z
Mają wskoczyli na stół. Byli bliźniętami a te zawsze trzymają się razem,
szczególnie w trudnych sytuacjach. Koń,
pies, kot, świnia, słoń, lew, hipopotam, byk, wróbel, sowa, sroka, orzeł -
prawie wszystkie główki umieszczone na uchwytach szuflad można było rozpoznać
poza jedną. Ten uchwyt był nieco większy od pozostałych, a główka była ni to
głową zwierzęcia, ni to głową węża, ni to głową ptaka. To smok, skrzydlaty jak
wszystkie smoki, ale jego oczy
skrzyły się dziwnym blaskiem, podczas kiedy oczy wszystkich pozostałych
zwierząt i ptaków umieszczone na uchwytach szuflad były zwyczajne, wyrzeźbione
w drewnie i wcale się nie błyszczały.
Główka smoka jakby zachęcała
do tego, żeby jej dotknąć i w trudny do wytłumaczenia sposób przyciągała dłoń Marcina.
Dzieci chwyciły się za ręce , chłopiec dotknął główki smoka i pociągnął ją do
siebie. Zaczęło się błyskać, a potem dziwny blask rozświetlił wnętrze sklepu.
Na szczęście Babcia Jaga, Hortensja, Heliodor i Tosia byli już w mieszkaniu,
skrzaty też przyczaiły się w kuchni, czekając na okruchy, które podczas kolacji
spadną pod stół, a pozostali mieszkańcy miasteczka siedzieli o tej porze przy
kolacji w swoich domach, więc na ulicach było pusto i nikogo nie wystraszyły
błyski i blask w antykwariacie. Szuflada
wysunęła się z regału i zaczęła rosnąc i rosnąć i rosnąć. Urosła do rozmiarów
sporego samochodu, z wygodnymi, miękkimi siedzeniami i stolikiem zastawionym
różnymi przysmakami. Maja i Marcin, oboje głodni po całym dniu jak wilki,
wskoczyli do szuflady i zasiedli do jedzenia.
Nagle szuflada z dziećmi w środku
zatrzasnęła się, zaczęła się wyraźnie przesuwać i wysunęła się
po drugiej stronie. Podróż w szufladzie trwała przez jakiś czas ,
chociaż mogło się wydawać, że to ułamki sekundy. Dzieci zdążyły więc najeść się
i nawet wypić herbatę , która w jakiś dziwny sposób pojawiła się przed nimi na
stoliku. Teraz wyszły z szuflady, która zmniejszyła się do normalnych rozmiarów
i bezszelestnie wsunęła się na miejsce.
Maja i Marcin znaleźli się w pokoju
pełnym półek od podłogi aż do sufitu, na których stały książki. Książki w
grubych, bogato zdobionych oprawach z kolorowymi okładkami i różne cienkie,
niepozorne książeczki w tekturowych okładkach. Na niektórych okładkach były
przeróżne ilustracje, na innych tylko napisy : imię i nazwisko autora i tytuł.
Po środku pokoju wyłożonego grubym,
puszystym dywanem stał spory, okrągły, drewniany stół, a obok niego dwa krzesła
z miękkimi, wyściełanymi siedzeniami i
wysokimi wygodnymi oparciami. Pod regałami stała też bardzo wysoka drabina,
ustawiona tam pewnie po to, żeby można z niej było sięgnąć do książek z
najwyższych półek. Drabina miała specjalne kółka, żeby było ją łatwo przesuwać.
Ucieczka przed pójściem do szkoły udała
się, ale co dalej? Trzeba było znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, a przede
wszystkim wydostać się z tego pokoju pełnego książek na świat, jeżeli w ogóle
poza tym pokojem istniał jakiś świat , na który można było wyjść.
Na razie Maja i Marcin byli uwięzieni w
jakiejś ogromnej bibliotece, a przecież książki to, to czego najbardziej nie
lubili i co ich w ogóle nie interesowało. Żeby tu przynajmniej był jakiś
komputer i Internet… Na razie musiały im wystarczyć książki. Jak to możliwe, że
oni, Nieczytalscy, którzy nie znosili książek, uciekając przed szkołą znaleźli
się nagle w pokoju, który jest biblioteką? Ktoś z nich pewnie sobie zażartował,
tylko po co? Tego nie wiedzieli. Byli zmęczeni po całym dniu pełnym wrażeń ,
wizycie w sekretariacie nowej szkoły, wyprawie do sklepów po przybory szkolne i
podręczniki, wreszcie podróżą w szufladzie z uchwytem w kształcie główki smoka. Bardzo chciało im się spać, więc
postanowili położyć się na podłodze w kącie, pod regałami i wyspać się, a potem pomyśleć co dalej. Ułożyli się
więc na dywanie pod regałami, przytuli się do siebie i zasnęli.
Następnego dnia, chyba to był następny
dzień, chociaż biblioteka nie miała okien i trudno było się zorientować, w
każdym razie kiedy się wyspali w jednym roku pokoju pojawiły się drzwi z
błyszczącą, mosiężną, klamką w kształcie kaczego dzioba. Taką klamkę widzieli
już gdzieś jakiś czas temu, ale
nie zwrócili na to uwagi. Zaciekawieni nacisnęli klamkę i znaleźli się w
przestronnej łazience , w której wszystko jakby specjalnie czekało na nich.
Nawet czyste ubrania na zmianę. To prawda, nie lubili czytać książek, ale byli
niezwykle czyści i nie znosili wkładać następnego dnia tych samych ubrać co
poprzedniego.
Po skorzystaniu z łazienki, wrócili do
pokoju, a właściwie do biblioteki. Drzwi
z mosiężna klamką w kształcie kaczego
dzioba zniknęły, a na stole znaleźli przygotowane śniadanie. Postanowili
najpierw zjeść, a dopiero potem
zastanowić się co robić dalej. Utknęli
gdzieś w środku, między tą a tamtą stroną. Nie mieli zielonego pojęcia co dalej
robić, nie mogli się o to nikogo
zapytać, ponieważ byli tu zupełnie sami. Otaczały ich tylko półki z mnóstwem
książek. Pamiętali, że wczoraj, chociaż nie byli wcale pewni że to było
wczoraj, chcieli uciec z domu Babci Jagi przed pójściem do szkoły.
Maja i Marcin zjedli śniadanie, na
szczęście nie musieli po sobie sprzątać, bo cała zastawa zniknęła tak nagle,
jak się przedtem pojawiła ze śniadaniem na stole. Usiedli na krzesłach i
zaczęli się zastanawiać co mają robić dalej. Nie bardzo im się uśmiechało
siedzenie w więzieniu, wprawdzie bez krat w oknach, ale też bez okien i drzwi,
za to otoczonych samymi książkami. Lubili swoje towarzystwo i świetnie się ze
sobą czuli, można nawet powiedzieć że jedno bez drugiego nie potrafiło żyć, ale
co innego jeżeli byli do tego zmuszeni przez jakąś nieznaną siłę. Siedzieli
więc na krzesłach przy stole i rozglądali się uważnie wokoło. Książki jak
książki, nigdy się nimi specjalnie nie interesowali, jeżeli już musieli jakąś przeczytać
bo zadano im to na lekcji, robili to bardzo niechętnie! Niechęć do czytania
książek przysparzała rodzinie Nieczytalskich mnóstwa mniejszych i większych
kłopotów.
Maja była o wiele bardziej rezolutna,
sprytniejsza niż jej brat bliźniak Marcin, który był raczej powolny i w ruchach
i w myśleniu. Wszystkie książki stały w równych szeregach, starannie poukładane wielkością i kolorami okładek.
Podzielono je też na te w twardych oprawach i te w miękkich oprawach. Rozglądając się po półkach regałów z
książkami nagle zauważyła, że na jednej z półek ten porządek został jakby
zakłócony. Między grubymi tomami w twardych złoconych oprawach, na piątej półce
od dołu, która byłą jednocześnie piata
półka od góry, w środkowym regale, stała
mała, niepozorna książeczka w miękkiej oprawie, w dodatku obłożona w gazetowy
papier. Książeczka najwyraźniej bardzo chciała być zauważona bo jednym rogiem
wystawała nieco z półki. Zaintrygowana tym Maja postanowiła ja zdjąć i
przyjrzeć się jej dokładniej. Oczywiście nie mogła tego zrobić bez pomocy
Marcina, bo półka była dosyć wysoko, a drabina, wprawdzie na kółkach, ale żeby
ją przesunąć potrzebne były dwie osoby.
Kiedy książeczka znalazła się wreszcie na
stole, dzieci zaczęły ją z zaciekawieniem oglądać. Litery zmieniały swoje
kolory i skakały im przed oczami tworząc coraz to nowe zdania. Czasem zaczynały
grać w różne gry, albo śpiewać śmieszne piosenki. Obrazki, jak za dotknięciem
czarodziejskiej różdżki ożywały i czasem wciągały któreś z nich do środka. Raz
Maja, raz Marcin stawali się bohaterami historii opisanych w książeczce i mogli
mieć wpływ na zakończenie każdej z nich. Czas w bibliotece, która była chyba
biblioteką jakieś wróżki, upływał im bardzo szybko.
Z książeczki zdjętej z półki przez Maję
wyfruwały różnokolorowe motyle. Motyle
siadały na książkach, a dzieci wyjmowały te książki z regałów,
przeglądały je i czytały jedną po
drugiej. Szukały wskazówki, jak wydostać się z tej biblioteki - pułapki w
której się znalazły. Szukając wskazówek brały do rąk jedną książkę, następną
książkę, jeszcze następną i kolejną. Nigdy dotąd nie myślały, że oglądanie i
czytanie książek może być takie ciekawe i przyjemne, bo przecież uciekały przed
czytaniem książek jak diabeł przed wodą
święconą.
Każde z dzieci, Maja i Marcin miały przed
sobą kilka mniejszych i większych stosów książek, które zdążyły przeczytać lub
choćby przejrzeć. W każdej z książek trafiały na zakładkę z kartki papieru a na
tych kartkach były zapisane litery. Litery były ponumerowane, ale nie były
ułożone w kolejności. Pewnie komuś chodziło o to, żeby dzieci same ułożyły
zdania z pojedynczych liter na zakładkach,
które znajdowały się w książkach.
W końcu Maja i Marcin zmęczyli się
wchodzeniem i schodzeniem po drabinie i wyciąganiu z półek kolejnych książek,
przeglądaniem ich i szukaniem papierowych zakładek. Na niektórych półkach z
książkami przerzedziło się, ale na innych było jeszcze ciasno. Na podłodze
pojawiały się kolejne słupki zdjętych z regałów książek, a na stole rósł stosik
papierowych zakładek z tajemniczymi literami i numerami. Pewnie minął kolejny
dzień, ale z powodu braku okien nie było wiadomo ile czasu upłynęło czy tylko
kolejny dzień a może kilka dni?
Zrobili się znów głodni. Na stole pojawiło
się jedzenie. Nie wiadomo było czy to śniadanie, czy obiad czy kolacja. Później
zza regału wysunęły się drzwi do łazienki, te z klamką w kształcie kaczego
dzioba. Maja i Marcin po wyjściu z łazienki zmęczeni pracowicie spędzonym
czasem, ułożyli się, jak poprzednio, na puszystym dywanie pod regałami i zasnęli.
Śniło im się, że wracają ze szkoły, w której poznali wiele nowych koleżanek i
kolegów i świetnie się w ich
towarzystwie bawili. Ich nowa pani przypominała ciocię Hortensję, a pani
dyrektor była podobna do Babci Jagi. Po szkole prędko wrócili do domu, zjedli
obiad, odrobili lekcje i poszli pobawić się do pobliskiego parku.
W tym momencie obudzili się, jednak
okazało się, że tak jak przedtem, dalej
znajdują się w znanej bibliotece.
Przejrzeli zgromadzone na stole papierowe zakładki z literami i cyframi, ale
nic jeszcze nie mogli z nich wyczytać, chociaż układali je na różne sposoby.
Widocznie czar, który ktoś na nich nałożył jeszcze nie prysnął, więc dalej zdejmowali
z regałów kolejne książki i przeglądali je uważnie. Nigdy nie widzieli tylu
książek na raz w jednym miejscu, a tym bardziej tylu książek nie czytali.
Tymczasem jakaś nieznana siła trzymała ich w tym pokoju i kazała zdejmować z
półek kolejne książki. To było bardzo męczące. Marzyli o tym, żeby się stąd w jakiś
sposób wydostać, nawet, jeżeli będą musieli jednak pójść do tej szkoły, do
której zapisała ich Babcia Jaga.
Widocznie jednak nie
zasłużyli jeszcze na wolność. Po tym, jak kolejny raz skorzystali z łazienki, na stole znów pojawiło
się jedzenie. Następnie wszystko ze stołu zniknęło, pozostały tylko tajemnicze
papierowe zakładki z literami i cyframi. Kolorowe motyle znów zaczęły siadać na
książkach ,a Maja i Marcin zdejmowali je z półek i szukali w nich zakładek.
Po pewnym czasie wszystko w pokoju zaczęło
wirować, a książki same zaczęły wskakiwać na swoje dawne miejsca na półkach w
regałach. Stół na środku także zaczął wirować, a leżące na nim papierowe
zakładki zaczęły się układać jak puzzle tworząc jakiś napis. To była wskazówka,
której szukali Maja i Marcin, ale nie oczekiwali tego, co tam przeczytali:
Kochane dzieci!
Wypływamy naszą „Nadzieją” na wyprawę naszego życia szlakiem bezludnych wysp i
mamy nadzieję, ze powrócimy z tej wyprawy cali i zdrowi, ale nie wiemy jak
długo nas nie będzie. Tymczasem zostawiamy Was pod opieką naszych przyjaciół,
Państwa Bezpiecznych. Gdyby jednak nasza nieobecność się przedłużała
poprosiliśmy ich, żeby odesłali Was do Waszej cioteczno-ciotecznej babki, Babci
Jagi Lamus-Bałaganiarskiej i jej wnuczki, Hortensji. Obie mieszkają w małym,
spokojnym miasteczku i prowadzą tam sklep, który nazywa się Antykwariat
„Kolorowy”. Od dawna nasze rodziny nie utrzymują ze sobą kontaktu, ale wiem, że
są dobre , miłe i mądre i na pewno będziecie pod dobrą opieką. Bądźcie grzeczni,
posłuszni, zachowujcie się rozsądnie,
uczcie się i czekajcie na nasz powrót.
Kochający Was Mama i Tata .
List od mamy i taty ! Tego ani Maja ani
Marcin się nie spodziewali. Nie oczekiwali także tego, że książki, których tak
nie lubili czytać, pomogą im być może odzyskać ich nieco zakręconych rodziców,
za którymi oboje bardzo tęsknili. Teraz musieli się tylko jak najprędzej
wydostać tego tajemniczego pokoju zastawionego książkami, który ich w jakiś
niewytłumaczalny sposób uwięził. Teraz wreszcie wiedzieli dlaczego! Musieli znaleźć list
od swoich rodziców i potrudzić się, żeby go przeczytać. Co dalej? Wrócą na
Niezapominajki 6 do Antykwariatu „Kolorowego” Babci Jagi, Hortensji i kotów czy
los ich rzuci gdzieś dalej, w nieznane miejsca i będą mieli jakieś nowe przygody?
Prawdę mówiąc, byli już oboje zmęczeni tym wszystkim co
ich spotkało i zatęsknili za starym domem, Babcią Jagą, Hortensją, Heliodorem,
Tosią i wszystkim mieszkańcami tego małego, sennego miasteczka z którymi już
zdążyli się zaprzyjaźnić. Nie myśleli już o ucieczce przed szkołą, tylko o tym, jak wrócić do domu. Nawet nie
przerażało ich już myśl,
że pewnie w szkole trzeba będzie czytać książki. Może czytanie książek wcale
nie jest takie złe ani nudne jak im się dotąd wydawało?
Tymczasem usiedli przy stole, żeby
naradzić się co dalej mają robić. Wszystkie książki stały już z powrotem równo
poustawiane na półkach, tak jak przedtem, a przed nimi leżała tylko jedna, mała, niepozorna książeczka,
ta, która pomogła im znaleźć w pozostałych książkach fragmenty listu napisanego
przez rodziców. Postanowili zatrzymać ją na pamiątkę, tak jak znaleziony list.
Kolacja była już gotowa, herbata parzyła
się w grubiutkim, śmiesznym białym czajniku z czerwoną pokrywką, czerwonym
dzióbkiem i czerwonym uchem,
przypominającym śniegowego bałwana. Na stole Hortensja porozstawiała już
talerzyki, serwetki i rozłożyła sztućce.
Na półmisku leżała wędlina i sery. Obok stała miseczka sałatki z pomidorów i słoik pysznych domowych
powideł smażonych z pomarańczową skórką . Koty właśnie dostały jedzenie i
rzuciły się na wyścigi każdy do swojej miseczki. Codziennie robiły zawody, kto pierwszy zje swoją porcję. Domowe skrzaty
też już były obecne i czekały spokojnie na okruszki, które spadną podczas
kolacji ze stołu.
Nie było jednak Mai i Marcina. Po obiedzie
poszli na górę, do swojego pokoju, żeby spakować plecaki na następny dzień do
szkoły. Nic więc dziwnego, że nie plątali się, jak codziennie pod nogami. Teraz
jednak, kiedy kolacja była już gotowa, a oni nie zjawili się, głodni jak zwykle
przy stole, Babcia Jaga nieco się zaniepokoiła i wysłała na górę Hortensję,
żeby sprawdziła, co się z nimi dzieje.
Hortensja weszła do gościnnego pokoju,
gdzie mieszkały dzieci, ale nie zastała ich tam. Zaczęła poszukiwania od zajrzenia do
przepastnej szafy i pod ogromnie, ciężkie, rzeźbione łoże w nadziei, że chcą
zrobić psikusa i po prostu gdzieś się dobrze ukryły, ale ich nigdzie nie
zobaczyła. W międzyczasie na dworze zrobiło się ciemno, niebo było pochmurne i
nawet gwiazd ani księżyca nie można było zobaczyć. Dlatego też było niemożliwe,
żeby dzieci o tej porze biegały jeszcze gdzieś po miasteczku.
Babcia Jaga czekała na Hortensję i dzieci
na dole, w kuchni, ale gdy wnuczka zeszła sama, naprawdę się zaniepokoiła.
Miała już swoje lata ale jak żyje, nigdy nikt, kto był pod jej opieką tak po
prostu w ciągu zaledwie czterdziestu pięciu minut, bo tyle minęło, kiedy
zamknęły z Hortensją sklep, nie zaginął.
No cóż, trzeba było iść do sklepu i dobrze
się rozejrzeć, gdzie też się dzieci ukryły. Jeżeli nie ma ich w domu, to z całą
pewnością muszą być gdzieś w zakamarkach sklepowych. Pewnie chciały zrobić
Babci Jadze i Hortensji kawał przed jutrzejszym pójściem do szkoły i
postanowiły się pobawić z nimi w chowanego. Drzwi między sklepem a mieszkaniem
zostały otwarte, zapalono w sklepie wszystkie możliwe światła, a nawet
przyniesiono latarki. Koty, zaniepokojone
bieganiną o tej porze, oderwały
się od swoich miseczek i także powędrowały do sklepu, bo to był teren, na który
codziennie miały baczenie, więc teraz też musiały wiedzieć co się dzieje i postanowiły wziąć udział w
poszukiwaniu zaginionych albo zbiegów. Koty czuły przez swoją kocią skórę, że
uda im się odnaleźć Maję i Marcina. Nawet domowe skrzaty tym razem wyjątkowo
chętnie pofatygowały się razem z całą resztą towarzystwa do sklepu na
poszukiwanie dzieci.
Szukanie, wołanie, prośby i groźby nie
dały żadnego rezultatu. Nigdzie żadnego, nawet najmniejszego śladu. Maja i Marcin zniknęli, można powiedzieć, że
wyparowali jak kamfora. I co teraz
począć? Nie dość, że wszyscy, poza kotami, które zdążyły już coś podjeść, byli
naprawdę głodni, to zastanawiali się, co
też mogło się z dziećmi stać…. Babcia
Jaga rwała sobie z rozpaczy włosy z głowy. Zawsze taka dokładna i uporządkowana
nagle nie potrafiła upilnować dwójki dzieci? Jak to jest możliwe? A jednak Mai
i Marcina nie było i już.
W pewnym momencie koty
zaczęły nadsłuchiwać, jakby usłyszały z oddali czyjeś głosy. Nagle stanęły na
dwóch łapkach i na moment oba zastygły w
bezruchu. Babcia Jaga i Hortensja także się zatrzymały, zaczęły nadsłuchiwać i
rozglądać się po sklepie. Były pewne, że jeżeli Mai i Marcina nie w domu, to na
pewno muszą być gdzieś w sklepie. Tylko
gdzie? Sprawdziły przecież kilka razy wszystkie szafy, kosze, miejsca obok, pod
i za regałami. Nie miały już pomysłu gdzie jeszcze miały by ich szukać.
W sklepie panował półmrok,
chociaż pozapalano wszystkie stojące tam lampki i lampy oraz przyniesione z
domu latarki. Nagle uwagę wszystkich zwrócił jakiś błysk. Co to było? To chyba
oczy smoka tak błysnęły. To było bardzo,
ale to bardzo dziwne. Babcia Jaga i Hortensja sprawdziły kolejny raz wszystkie
uchwyty od szuflad w kształcie główek zwierząt i ptaków. Rzeczywiście jedna z
nich była w kształcie głowy smoka, a oczy tego smoka migotały to czerwonym, to
niebieskim, to żółtym to zielonym blaskiem.
Koty, Heliodor i Tosia,
zawsze odważne i gotowe do skoku, kiedy w sklepie pojawiały się myszy a nawet
szczury, teraz cofnęły się do tyłu, chowając się za Babcię Jagę i Hortensję.
Tuż za nimi przykucnęły zaniepokojone nie na żarty skrzaty. Cóż było począć
Babcia Jaga musiała sama zbadać niepokojące zjawisko mieniących się różnymi kolorami oczu rzeźbionego smoka.
Hortensja była jednak szybsza. Zauważyła, że jedna z szuflad jest niedosunięta
i sączy się z niej słoneczne światło. Wskoczyła na drabinę przysuniętą do
regału, chwyciła głowę smoka i… pociągnęła do siebie szufladę.
Szuflada którą
pociągnęła, nagle urosła do rozmiarów
wygodnej i miękkiej kanapy z salonu Babci Jagi. Hortensja natychmiast na nią
wskoczyła i zaczęła na oczach wszystkich wjeżdżać z szufladą a może kanapą w
regał. Cały świat zaczął jej wirować przed oczami i nagle znalazła się w
ogromnej bibliotece. Nie znała tej biblioteki, chociaż bywała stale we
wszystkich bibliotekach jakie były w miasteczku i w niedalekiej okolicy.
Hortensja, wychodząc z drugiej strony regału z szuflady-kanapy sprytnie
zablokowała ją własnym kapciem, żeby ta nie mogła się zamknąć z powrotem.
Pomyślała, że w ten sposób umożliwi jej powrót do domu, do Babci Jagi i kotów.
Zeskoczyła z kanapy,
rozejrzała się po nieznanej bibliotece,
pełnej pięknych książek w różnokolorowych oprawach poustawianych na półkach. Na
samym środku zobaczyła duży, drewniany, okrągły stół z pięknie rzeźbionymi,
ciężkimi nogami. Obok stołu stały dwa wygodne krzesła, z miękkimi, wyściełanymi
siedzeniami obciągniętymi bardzo eleganckim aksamitem w kolorze bordo i
wysokimi, rzeźbionymi, podobnie jak nogi stołu, oparciami. Na krzesłach,
siedzieli Maja z Marcinem, pod głowy podłożyli swoje dłonie i
spali. Przed nimi na stole leżał mała, niepozorna książeczka w miękkiej
oprawie.
Hortensja ucieszyła się, że Maję
i Marcina. Zaczęła ich budzić bardzo delikatnie, żeby widząc ją nagle nie
wystraszyły się. Pewnie i tam musiały czuć się nieswojo kiedy przeleciały w
sklepowej szufladzie i znalazły się nagle w jakimś nieznanym, zupełnie innym
świecie poza sklepem i miasteczkiem, które już zdążyły poznać. Dobrze, że przyszło
jej do głowy, żeby zablokować szufladę, aby się nie zamknęła. Dzięki temu mogła
teraz razem z Mają i Marcinem wskoczyć do szuflady zanim ta zniknie. Maja z
książeczką w dłoniach, Marcin, Hortensja wskoczyli do szuflady – kanapy.
Wszystko znów razem z nimi zaczęło wirować ale nie bali się tak, jak
poprzednio, bo przecież była z nimi Hortensja.
Babcia Jaga, Heliodor, Tosia
i ich domowe skrzaty zastygli w oczekiwaniu co się zdarzy dalej, po tym, jak
Hortensja wskoczyła do szuflady z gałką w kształcie główki smoka i gdzieś
zniknęła. Nikt nie śmiał się poruszyć i nawet wstrzymywali oddech czekając w
napięciu na to, co się dalej wydarzy. Oba koty uniosły ogony do góry i całe
najeżyły się ze strachu, a wąsy stanęły im dęba. Znów coś zazgrzytało, załomotało
a w oddali pojawiło się żółto-zielono-czerwono-niebieskie światło, które coraz
bardziej się zbliżało, aż w sklepie zrobiło się zupełnie jasno, jak w słoneczny
, letni dzień. Szuflada z gałką w kształcie główki smoka nagle otworzyła się. Wyskoczyli
Maja, Marcin i Hortensja, cali , zdrowi i roześmiani, choć nieco przerażeni.
Maja trzymała w ręku małą książeczkę w miękkiej oprawie, z której wyfrunęły
różnokolorowe motyle i pousiadały w różnych miejscach. Sklep stał się dzięki
temu jeszcze bardziej kolorowy i niezwykły. Przygoda, którą przeżyli wyszła
dzieciom tylko na zdrowie. Dzięki niej Maja i Marcin Nieczytalscy stali się
odtąd prawdziwymi molami książkowymi, najsympatyczniejszymi, jakich
kiedykolwiek poznałam.
Wreszcie całe towarzystwo spokojnie usiadło do kolacji, bo poszukiwania
zaostrzyły wszystkim apetyt. Maja i Marcin musieli szybko zjeść, umyć się i iść
spać bo następnego dnia czekała ich nowa szkoła. Opowiadanie o tym, co im się przydarzyło ,
jak znaleźli list od swoich rodziców i co w nim przeczytali, pozostawiono na następny dzień po powrocie ze
szkoły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz