Translate

czwartek, czerwca 11, 2015

Trzy bajki przed snem, ani krótkie ani długie ale w sam raz



O Szymku, roześmianym  krasnoludku z małego domku pod kasztanem.

       Nikt jeszcze nie widział prawdziwego krasnoludka, ale ja wiem że krasnoludki są na świecie, chociaż czasem udają zwykłe dzieci. W pewnym bardzo małym domku zamieszkał sobie właśnie krasnoludek Szymek.
      Kiedy miał się zjawić na świecie patrzył przez dłuższy czas z góry, patrzył bardzo uważnie, żeby wybrać sobie najlepszą na świecie Mamę i najlepszego na świecie Tatę. Oczywiście najlepszych dla niego, bo każde dziecko jakie zjawia się na świecie wybiera rodziców najlepszych dla siebie.  Szymek znalazł nie tylko rodziców,  ale także małego kudłatego pieska, który wesoło merdał ogonem albo oblizywał Szymkowi  gołe pięty i rozmieszał tym krasnoludka.
       Krasnoludek często zaśmiewał się aż do rozpuku, a kiedy zaczynał się śmiać  nie potrafił przestać. Śmiał się tak głośno, że było go słychać aż w chmurach, gdzie inne dzieci czekały na moment, kiedy  znajdą swoją mamę i swojego tatę. Śmiech Szymka był podobny do dźwięku srebrnego dzwoneczka i kiedy się rozlegał od razu pokazywało się nad jego domkiem słońce, choćby akurat zapędziło się w najdalszy zakątek nieba. A sam domek pod wielkim, rozłożystym kasztanem, z małymi śmiesznymi oknami, spadzistym czerwonym dachem i firaneczkami w niebieskie niezapominajki z żółtymi środkami ..... Zaraz było wiadomo że musi w nim mieszkać krasnoludek !
       Pewnego razu, kiedy tylko nadarzyła się pierwsza lepsza okazja i  Mama zostawiła akurat otwartą furteczkę na chody, Szymek postanowił skorzystać z jej nieuwagi i wybrać się na dalszy spacer po domu. Był z natury bardzo ciekawski i chciał wszystko wiedzieć. Przecież nigdy jeszcze nie zwiedzał strychu domu w którym mieszkał z Mama i Tatą,  a ciągle aż go korciło, żeby któregoś dnia wdrapać się tam i sprawdzić kto tak tam wieczorami popiskuje i tupie.
      Mama, która akurat stała przy kuchni i coś gotowała nie zauważyła, że Szymek  po cichuteńku zaczął się wdrapywać  na schody. Schody były bardzo strome , kręte i Szymkowi wydawało się  że są baaaaaaaaarrrrrrrrrdzo wysokie. Kiedy po cichutku pokonał schody i znalazł się na samej górze tuż-tuż pod małymi drzwiczkami za którymi znajdował się strych, wahał się przez moment,  ale po chwili jego małe łapki już dotykały klamki.
      Klamka była żółta, błyszcząca, dziwnie wygięta i bardzo zimna. Szymek położył na niej rączkę i wtedy wydawało mu się, że klamka otworzyła ze zdziwienia szeroko oczy, przeciągnęła się i ziewnęła, bo spała bardzo długo i nikt jej nie niepokoił. Coś jakby mruknęła pod perkatym nosem :"Nie dotykaj mnie, chce mi się spać, dlaczego mnie budzisz?" Chyba mi się to tylko zdawało, pomyślał krasnoludek i otworzył po cichutku drzwiczki na strych, tak, żeby Mama niczego nie usłyszała.....
      Na strychu było ciemno i cieplutko. Nie było normalnej podłogi tak jak w jego pokoju  ani dywanu, tylko deski. Deski były bardzo stare i okropnie skrzypiały. Pod ścianami stały stare meble, o których wszyscy zapomnieli , leżały w paczkach dawno przeczytane książki i pisma..... Nie ma tu nic ciekawego, pomyślał Szymek i już miał wychodzić,  kiedy nagle coś w kącie zabłyszczało i zauważył,  że przyglądają mu się cztery pary ciekawskich oczu. Trochę się przestraszył, bo nikogo się nie spodziewał, ale oczy nagle zamrugały, coś pisnęło cichutko i wskoczyło za duży stary kredens, który stał w kącie.
     - Co to jest? Kto to ?  Kto się tutaj panoszy na MOIM  strychu ? – zapytał.
     - To my..... - usłyszał cichutką odpowiedź.
     - Co  za my? – znów zapytał Szymek. – Pokażcie się.
       I nagle pojawiła się przed nim cała rodzina : Pan Kuna, Pani Kuna i ich dwoje malutkich dzieci. Kuny nie zdążyły przed zimą wybudować sobie legowiska w altance, która stała nieco dalej w ogrodzie i żeby przezimować ze swoimi małymi,  postanowiły zagnieździć się w małym białym domku pod rozłożystym kasztanem, gdzie mieszkała miła rodzina z małym kudłatym pieskiem. W tym samym domku, w którym postanowił zamieszkać Szymek, kiedy patrzał z góry na świat i szukał Mamy i Taty.
     No cóż pomyślał... niech sobie mieszkają, bo na dworze zima, drzewa nie mają liści, nie można się nigdzie schować przed śniegiem i mrozem.  Szymek miał dobre serduszko i bardzo lubił wszystkie zwierzęta i ptaki.
     Mieszkajcie sobie jeżeli chcecie, tylko żeby było cicho kiedy śpimy, bo okropnie hałasujecie : piszczycie i biegacie tupiąc jak całe stado myszy. Będę Wam zostawiał pod drzwiami moje chrupki kukurydziane, kawałki jabłka i marchewki – powiedział krasnoludek.
      Kuny ucieszyły się bardzo i zaczęły wesoło tańczyć w kółko, ale bardzo cichutko, żeby Mama Szymka przypadkiem nic nie usłyszała.
     Nagle krasnoludek przypomniał sobie,  że przecież jego Mama właśnie gotuje obiad i okropnie przestraszy się kiedy spostrzeże, że wyszedł ze swojego łóżeczka i gdzieś powędrował. Myślała przecież, że on sobie mocno śpi.
      Szymek pożegnał się więc z rodziną państwa Kun, która zamieszkała na strychu, zamknął cichutko za sobą małe drzwi z żółtą klamką i zaczął powolutku , na paluszkach, schodzić po schodach , żeby przypadkiem Mama nie nakryła go na gorącym uczynku. Udało mu się zejść i po cichutku wejść do łóżeczka, ale miał duszę na ramieniu, BO TO BARDZO NIEŁADNIE JEST ROBIĆ COŚ PO KRYJOMU, ZA PLECAMI RODZICÓW.
     Właśnie wtedy Mama weszła do pokoju, żeby obudzić swojego synka i dać mu pyszny obiad, który dla niego przygotowała. Tym razem wszystko skończyło się dobrze.

O Majce, wesołej biedronce , Pannie Dlaczego?

     Opowiem Wam historyjkę o pewnej wesołej biedronce, która miała swój domek w pewnym sadzie, gdzie najpiękniej było wczesną wiosną, kiedy kwitły jabłonie i inne owocowe drzewa. Majka, bo tak miała na imię  nasza sympatyczna koleżanka była ciągle (noooooooo prawie ciągle ) uśmiechnięta od ucha do ucha. Było jej wszędzie pełno a buzia przez cały dzień jej się nie zamykała,  tyle miała wszystkim do powiedzenia. Ciągle też wszystkich o wszystko pytała, pytała i pytała. Taka była ciekawska,  że aż strach!
     Dlaczego słońce jest tak wysoko ze nie można go dotknąć?
     Dlaczego nie mogę ułamać  sobie kawałka słońca kiedy mam na to ochotę?
     Dlaczego liście na drzewach są zielone?
     Dlaczego bociany mają czerwone dzioby?
     Dlaczego echo nigdy nie zasypia?
     Dlaczego nie mogę spać razem  z naszym psem Burkiem w jego budzie, tylko muszę
     spać w swoim łóżeczku?
     Dlaczego w lecie nie ma śniegu?
     Dlaczego ogień może mnie oparzyć,  jak go dotknę?
     Dlaczego małe dzieci nie mogą od razu być duże?
     Dlaczego nasz pies Burek ani kotka Tosia nie chcą mi opowiadać bajek na dobranoc?
     Dlaczego wszyscy ludzie najpierw są dziećmi, a potem dorosłymi, a nie odwrotnie?
     Dlaczego korzenie drzew są w ziemi, a ich korony nad ziemią?
     Dlaczego nie nauczycie mnie mówić po kociemu i po psiemu żebym mogła
     porozmawiać z Tosią i Burkiem, swoimi najlepszymi przyjaciółmi?

     Dlaczego, dlaczego i dlaczego. Ani mama, ani tata, ani babcie i dziadkowie, ani ciocie i wujkowie, ani brat i siostra, ani nawet najbardziej cierpliwi sąsiedzi nie potrafili odpowiadać na wszystkie pytania dziewczynki. Za to wszyscy często nazywali ją Panna Dlaczego. Często nazywali ją też Biedronką .
      A dlaczego Biedronką? Jak można nazwać kogoś, kto najbardziej lubi kropki? Nie paski, nie kratkę, nie kwiatki tylko właśnie kropki! Czerwony przeciwdeszczowy kapelusik w czarne kropki i taka sama kurteczka, żółte kaloszki w czerwone kropki i żółta sukienka w czarne kropki albo żółta spódniczka w czerwone kropki i czerwony sweterek. Do tego duże czerwone kokardy, podobne do motyli, na cienkich jak mysie ogonki warkoczykach. Dzięki temu wszyscy widzieli ją już z daleka i trudno było ją zgubić.
         Majki było  wszędzie pełno. Biedronka tak prędko biegała na swoich malutkich nóżkach, że ani mama, ani babcia ani nawet jej duży wujek Baba nie mogli za nią nadążyć. Kiedy tylko rano słonko przesyłało jej całuska  na dzień dobry już była gotowa do psotek i wygłupów......
     Majka była codziennie wesoła, bo zawsze wstawała z łóżka prawą nogą. Tylko ci, którzy wstają lewą nogą są przez cały dzień bardzo niemili. Najpierw jednak zjadała grzecznie przygotowane przez mamę śniadanie, BO NAJWAŻNIEJSZE JEST ŚNIADANIE. Po śniadaniu grzecznie myła ząbki, ubierała się i wybiegała na podwórko.
     A na podwórku..... Tam dopiero wszystko ją ciekawiło ! Psy, kotka z małymi kociętami, kaczki i gęsi i różne ptaszki ćwierkające wesoło każdego słonecznego dnia. Majka, wesoła biedronka żwawo przemierzała całe podwórko wzdłuż i wszerz i nie można było jej dogonić. Ciągle szczebiotała (nauczyła się tego chyba od stadka szarych wróbli i śmieciuszek które okupowały okoliczne drzewa) i zadawała wszystkim, jak już wiecie,  mnóstwo pytań........
     Właśnie nadeszła długo oczekiwana wiosna i nadeszła pora, kiedy  słońce wstawało bardzo rano i swoimi promieniami codziennie łachotało Majkę w nosek, żeby ją obudzić......
     Pewnego dnia mała Majka postanowiła wybrać się samodzielnie na dalszą wyprawę. Jak postanowiła tak też zrobiła. Tuż po śniadaniu po cichutku wymknęła się z domu wśród kwitnących właśnie jabłoni zabierając ze sobą tylko kilka jabłek i garstkę najsłodszych porannych całusków mamy.
     Jabłka poupychała w kieszonkach swojej czerwonej kurteczki w czarne kropki, a całuski ukryła w kieszonce swojego żółtego fartuszka w czerwone kropki. Korzystając z tego,  że mama odwróciła się na chwilę od okna i straciła ją z oczu, co sił w swoich małych nóżkach popędziła przez podwórko w stronę sadu, który rozciągał się tuż za nim......
     Jabłonki były już obsypane kwiatami, ale liści jeszcze nie miały. Zeszłoroczne, stare liście zrzuciły jesienią, przed zapadnięciem w zimowy sen, a nagłe nadejście wiosny tak je zaskoczyło, że nie zdążyły jeszcze wypuścić nowych. Za to na drzewach było  widać różowo białe kwiatki, które przypominały maleńkie motyle, które zmęczone lotem przysiadły na chwilę na gałązkach drzew.
Biedroneczka Majka łypnęła wesoło swoimi oczkami na lewo , potem  na prawo i jak strzała pomknęła naprzód...... Nawet przez chwilę nie pomyślała, że MAMA BĘDZIE SIĘ BARDZO MARTWIŁA I SZUKAŁA JEJ PO CAŁYM PODWÓRKU, bo nie przyjdzie jej nawet do głowy, że dziewczynka odważy się sama pobiec do sadu.
 Małe nóżki niosły ją szybko naprzód i czerwona kurteczka tylko migała między jabłonkami. Kiedy po pewnej chwili odwróciła się, spostrzegła, że już nie widać ani domu, ani podwórka, ani psiej budy, ani wszystkich zwierzątek, które tak bardzo lubiła codziennie odwiedzać. Nie widziała nic, tylko kwitnące jabłonie.
W tym momencie Majka przestraszyła się nie na żarty i na jej ciągle wesołym buziaku nagle ni stąd ni zowąd pojawiła się podkówka….  Już,  już miała się rozpłakać, kiedy nagle tuż za nią coś zaszeleściło wśród jabłonek. Majka tak bardzo struchlała ze strachu, że nie miała odwagi odwrócić się i spojrzeć co tak szeleści. Kiedy miała rozpłakać się na dobre , usłyszała nagle głos swojej mamy, która budziła ją z południowej drzemki. Córeńko, wstawaj, pora jeść obiad ! Popatrz tylko jakie pyszne rzeczy przygotowałam dla Ciebie ! JAK TO DOBRZE ŻE TEN SAMODZIELNY SPACER DO SADU TO TYLKO SEN. Wszyscy dobrze wiedzą, że Majka, wesoła biedroneczka z Kruszewskiego sadu to BARDZO GRZECZNA DZIEWCZYNKA i nigdy by nie wyszła z domu sama, bez pytania kogokolwiek z dorosłych.

Nasza ulica

Zaczynało świtać. Niebo zaróżowiło się zapowiadając piękny letni poranek, a w ogrodach zaczęły ćwierkać, gruchać, pogwizdywać i popiskiwać przeróżne ptaszki i zwierzątka, które właśnie budziły się, żeby zacząć kolejny dzień. Było lato, więc wszystkie wesoło spędzały całe dnie na wspólnych zabawach. Nigdzie nie było im lepiej, niż w rozciągających się wokół domków ogrodach. Domki, jedne mniejsze a drugie większe, stały wzdłuż małej cichej uliczki, po obu jej stronach. Kto przypadkowo zabłądził w ten zakątek miasta czuł się, jakby wyjechał na wieś. Stojące przy ulicy domy wyglądały jak domki z bajki, chociaż toczyło się w nich normalne życie, a tuż za rogiem,  kawałek dalej, miasto tętniło wielkomiejskim życiem.  
Każdy,  nawet najmniejszy dom ma swoje tajemnice. Nasze domy były jak wiele innych domów na takich małych ulicach w wielu miastach.  Za to na strychach domów... Tam było dużo tajemniczych przedmiotów, często zakurzonych, których przez lata nikt nie dotykał. W takich starych domach, które mają wiele, wiele lat , na strychu zawsze znajdzie się coś, co ma czarodziejską moc. Dbają o to domowe duszki, których jest pełno, chociaż są niewidoczne. Zazwyczaj lubią swoich domowników i nie robią im najmniejszej krzywdy, chyba, że ci domownicy okażą się ludźmi bez serca, bez wyobraźni, a w dodatku głupimi. 
Poranek był naprawdę przepiękny i nic nie zapowiadało tego, co miało się tego dnia wydarzyć. Na razie wszyscy dopiero się budzili, przecierali zaspane oczy, szykowali się do śniadania i tak naprawdę nie mieli najmniejszego pojęcia, co będą robić przez cały dzień. Były przecież wakacje, nikt nie chodził do szkoły, a przedszkolaki te, które mogły, też zostały podczas wakacji w domach,  więc można było przez całe dni wesoło się bawić.
- Ćwir ćwir ćwirćwirrrr … Ciekawe co też będzie dziś na śniadanie - rozćwierkały się dwa małe wróbelki Marcin i Kacper.
       Podskakiwały jak piłeczki na swoich małych grubiutkich nóżkach i już nie mogły się doczekać co też przyniosą im na śniadanie rodzice. Teraz, w lecie, kiedy ogrody były pełne owoców, spodziewały się pysznych wisienek, które były już tak dojrzałe, że ledwo trzymały się na gałęziach i często spadały za najlżejszym podmuchem wiatry z gałęzi, na samym czubku drzew. Tam były najbardziej dojrzałe i najsłodsze.
              - Tak, tak, to interesujące - zawtórował im Leonard,  żółtodzioby szpaczek z domku po drugiej stronie ulicy. On lubił najbardziej słodkie babeczki z waniliowym nadzieniem, które babcia przynosiła mu z targu. Jego młodsza siostrzyczka, Helenka na razie pijała mleko , jadała zupy i utarte owoce, bo była jeszcze bardzo malutka, tak, jak Julka,  jej koleżanka, mała  jaskółeczka z długim ogonkiem, w czarnym fraczku z białym szalikiem, która mieszkała kilka ogrodów dalej.
              Wszystkie dzieci, ptaszki i zwierzątka mieszkające w domkach i ogrodach wzdłuż ulicy znakomicie się rozumiały i potrafiły się ze sobą porozumieć, bo bardzo się przyjaźniły ze sobą. Nigdy nie było żadnych awantur ani nieporozumień. Nikt nikogo nie obgadywał ani nie krzywdził. Dlatego właśnie to, co miało się wkrótce zdarzyć skończyło się dla wszystkich szczęśliwie. 
              Kazik i Ania też obudzili się, słysząc głos mamy, która wołała ich na śniadanie. Wprawdzie było jeszcze rano, ale  już było wiadomo, że dzień będzie upalny, nie spadnie ani jedna kropla deszczu i będzie można od rana do wieczora siedzieć w ogrodzie za domem. Wstali więc prędko i wyjrzeli przez okno na ulicę. Z okna domku naprzeciwko machała im Wiktoria, która wstała dużo  wcześniej, gdyż obudziły ją dwa szpaczki Helenka i Leonard, które były na nóżkach już od samego świtu.
              Prędzej, prędzej na śniadanie. Kazik i Ania wyskoczyli na równe nogi, umyli się i ubrali jak tylko potrafili najszybciej i już biegli na śniadanie, które przygotowała im mama. Przecież umówili się z innymi dziećmi z ulicy, że będą się tego dnia bawić w podchody. Zaraz mieli nadbiec Franek, Wiktoria, Agata, Julka, Maciek, Martynka, duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś. Im więcej osób bawi się w podchody, tym zabawa jest ciekawsza i weselsza. Nawet Kuba, Amelia i Ewelina postanowili się przyłączyć do dzisiejszej zabawy młodszych dzieci. Po pierwsze, nie mieli akurat nic ciekawszego do roboty, dzień zapowiadał się upalny, więc nie chcieli siedzieć w domu, a poza tym MŁODSZE DZIECI ABSOLUTNIE NIE POWINNY BIEGAĆ SAME PO ULICACH BEZ OPIEKI STARSZYCH.
              Ola, Stefek, mały Daniel, Jeremiasz, Nikodem mieli pod opieką niani bawić się w ogrodzie. Mieli tam piaskownicę, była też zjeżdżalnia i basen w kształcie wieloryba napełniony po brzegi ciepłą wodą.
              Wszyscy, już po śniadaniu, zebrali się na początku ulicy i podzielili na dwie grupy. Znacie zabawę w podchody? Jedna grupa ucieka  zostawiając różne znaki, najczęściej namalowane gdzieś strzałki, a druga grupa jej szuka.
              Kazik, Ania, Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,  Julka, Maciek mieli uciekać i schować się, a Martynka, duży Daniel, Leoś, Staś, Adaś,  Amelia i Ewelina mieli ich szukać. Starsze dzieci chodziły już dawno do szkoły i niektóre z nich były w harcerstwie. Znały więc bardzo dobrze zabawę w podchody, ich uliczka była cicha i  bezpieczna. Nikt obcy nigdy nie przejeżdżał tu samochodem. Podchody miały być rozegrane wyłącznie na tej ulicy i w okolicznych, znanych wszystkim dzieciom ogrodach.
              Pierwsza grupa, zaopatrzona w kredę do malowania strzałek wyruszyła zaraz po śniadaniu. Wprawdzie wszyscy mieli wrócić do domów na obiad, ale nigdy nie wiadomo co może się zdarzyć jak się wychodzi z domu, więc wzięli ze sobą także coś do jedzenia i do picia. Grupa poszukująca, czyli Martynka, duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś Amelia i Ewelina miała wyruszyć w godzinę po nich. Mamy i babcie odetchnęły z ulgą. Poza kilkoma maluchami wszystkie dzieci miały zajęcie przynajmniej na pół dnia i nikt im nie jęczał nad głowami,  że się nudzi.
              Kazik, Ania Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,  Julka i Maciek zastanawiali się jak się ukryć, żeby klucząc dookoła wrócić do mety, czyli do domu, zanim duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś Amelia i Ewelina ich odnajdą. Postanowili kluczyć po okolicznych ulicach i ogrodach, nie tracąc wiele sił, zupełnie blisko, czego pewnie nie spodziewali się  ci, którzy ich szukali. To najlepszy pomysł. Tylko takim sposobem mogli wygrać w tej grze.
              Jak postanowili tak też zrobili. Dwie, przyjazne wszystkim babcie-sąsiadki pozwoliły im nawet przebiec przez strychy w swoich domach. Strychy, dziś już nie używane, kryły w sobie wiele tajemniczych przedmiotów z dalekiej i bliższej przeszłości. Było tam mnóstwo zakurzonych książek, dziecinnych zabawek, ozdób choinkowych, mebli i starych, dziś już nieużywanych różnych tajemniczych przedmiotów. Pod ścianą na jednym ze strychów stało stare, mocno zakurzone lustro w pięknej rzeźbionej ramie, w którym już dawno, poza promieniami dochodzącego tu czasem słońca i rodziną kun domowych, która zamieszkiwała na strychu sąsiedniego domu, nikt się nie przeglądał. Lustro żyło już bardzo, bardzo długo i widziało niejedno: piękne panny w długich sukniach wybierające się na swój pierwszy w życiu bal, babcie w długich sukniach zwanych krynolinami, (takich sukni dziś już nikt nie nosi, chyba że na scenie w teatrze) i małe dzieci na rękach u swoich rodziców, dziadków lub niań. Te dzieci same są już teraz dorosłe i mają własne dzieci albo nawet wnuki.
              Lustro stało w kącie, pod ścianą i aż pociemniało ze smutku, że nikt już się tak często w nim nie przegląda, a jego powierzchnia straciła ze zmartwienia swój dawny blask. Po tych wszystkich latach w samotności lustro nie miało już nawet nadziei, że jeszcze ktokolwiek w nim się przejrzy, ale stało sobie spokojnie i czekało co mu los przyniesie.
              Nagle, usłyszało na schodach prowadzących na strych tupot i śmiechy dzieci.
              - Ach, nareszcie, w końcu ktoś pewnie odkurzy mnie i wyczyści aż nabiorę dawnego blasku - pomyślało ze wzruszeniem lustro.
              Drzwi na strych otworzyły się i wpadła gromadka dzieci, które właśnie bawiły się w podchody. Och, jakie piękne, stare lustro, ciekawe jak będziemy w nim wyglądać, kiedy je odkurzymy... Lustro, wcale nie było złośliwe i złe ale - tak, jak jego właścicielka, która wszystkim wydawała się opryskliwa -  bardzo,  ale to bardzo samotne.
              - Nadeszła w końcu ta chwila, kiedy znów się ktoś we mnie przejrzy - już nie będzie mi tak smutno - pomyślało lustro. Bało się aż oddychać, żeby nie spłoszyć gromadki dzieci. Umiało rozmawiać ze zwierzętami, ptakami, także z ludźmi. Nauczyło się przez lata wiele od tych, którzy się w nim przeglądali. Bało się jednak odezwać, bo dzieci mogłyby się przestraszyć i uciec a ono było takie samotne i smutne...
              - Co tu robić - myślało lustro - przejrzą się we mnie i znów przez długie lata nikt nie zajrzy na ten strych. Co by tu wymyślić, żeby dzieci zostały ze mną na strychu? Już wiem, już wiem, kiedyś ktoś wypowiedział przy mnie stare zaklęcie, żeby zatrzymać czas... Niech no tylko sobie przypomnę... i lustro zaczęło od "abrakadabra" aż przypomniało sobie to zaklęcie.
              Dzieci, Kazik, Ania Franek,  Wiktoria, Agata, Kuba,  Julka i Maciek spojrzały w lustro i czas się zatrzymał, a one stały jak wryte w ziemię. Nie mogły poruszyć ani ręką, ani nogą. Nie mogły też wydobyć z siebie głosu. Mogły tylko porozumiewać się ze sobą wzrokiem.
              Tak, jak się ze sobą umówili  po godzinie wyruszyli duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś Amelia i Ewelina. Kluczyli szukając strzałek i innych znaków po sąsiednich uliczkach, po ogrodach i po pobliskim lasku. Kręcili się przez cały czas w pobliżu swojej ulicy, aż trafili na strych domu babci-sąsiadki, gdzie stało stare, bardzo samotne lustro, zobaczyli tam Kazik, Ania Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,  Julka, Maciek, spojrzeli w lustro i... Oni również stanęli nie mogąc się poruszyć.
              No to już koniec - myślały dzieci - nie wiadomo, kiedy nas tu ktoś odnajdzie. Może już nigdy? A co zrobią nasi rodzice? Czy będą nas szukać? Na dworze tak pięknie, a my tkwimy tutaj i nie możemy się poruszyć ani zwołać kogoś na pomoc.  Jak to się skończy? Jak długo zostaniemy na tym starym strychu?
              Tymczasem cała poznana na samym początku piątka, dwa małe wróbelki Marcin i Kacper, szpaczek Leonard ze swoją siostrzyczką Helenką i mała jaskółeczka mała Julka zjadły swoje śniadanie i z pełnymi brzuszkami skakały wśród trawy i kwiatów po ogrodzie. Nagle zauważyły, że na ulicy jest prawie zupełnie pusto i cicho. Tylko gdzieś z daleka dobiegały z jednego z sąsiednich ogrodów głosy, bawiących się pod opieką niani Oli, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza i Nikodema.
              - Co się dzieje? Gdzie jest reszta? - Zastanawiały się małe ptaszki. Trzeba ich poszukać. Może coś złego ich spotkało? -  pomyślały i wyruszyły na poszukiwania.
              Na szczęście zaczęły szukać najbliżej domu, gdyż prawdę mówiąc, trochę bały same zapuszczać się trochę dalej. Miały szczęście. Kiedy pofrunęły do ogrodu babci-sąsiadki, nagle przez okno strychu coś błysnęło, jakby ktoś dawał znaki świetlne. To promień słońca odbił się w starym lustrze, żeby wskazać ptaszkom drogę. Promień słońca, wesoły i zawadiacki,  odwiedzał często stare lustro i bardzo je lubił, ale nie zgadzał się z tym, żeby dla własnej przyjemności zatrzymało na starym strychu  dzieci. To nieuczciwe. A ich rodzice? JAK  MOŻNA BYĆ TAKIM EGOISTĄ? Promień słońca nie potrafił tego zrozumieć. Przecież zawsze sprawiając radość innym sam również był zadowolony.
              Małe ptaszki jeszcze niezbyt dobrze umiały fruwać, ale podskakując i podfruwając wreszcie zdołały zajrzeć przez okienko strychu i zobaczyły dzieci z całej ulicy, które stały przed lustrem i nie mogły się poruszyć.
              - Niedobrze, oj niedobrze! - zaćwierkały zgodnym chórem ptaszki. Trzeba ich jakoś ratować, ale jak?  - Zastanawiały się głośno. - Może poprosimy o pomoc Olę, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza, Nikodema i nianię? Wszystkie nianie są bardzo mądre, znają się na bajkach i czarodziejskich zaklęciach.
              - Tak, tak, lećmy do nich, tylko prędko, bo zaraz rodzice będą wszystkich wołać na obiad i okropnie się zmartwią, że nas nie ma - zawołały ptaszki zgodnym chórem. W jednym z domów, pod dużym kasztanem,  mieszkał mały krasnoludek Szymek, ale urodziła mu się siostrzyczka Hania i na jakiś czas musieli się wyprowadzić gdzie indziej. Szymek na pewno wiedziałby co robić ale go tutaj nie ma, więc musimy pofrunąć do Oli, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza, Nikodema i niani.
              Jak uradziły, tak też zrobiły. Niania oczywiście wiedziała jaka jest  rada na to, żeby odczarować dzieci stojące na strychu przed starym lustrem. Wzięła ze sobą Olę, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza i Nikodema i razem z podfruwającymi nad nimi ptaszkami udali się na strych domu babci-sąsiadki. Niania, Ola, mały Daniel, Stefek, Jeremiasz i Nikodem ukłonili się najpiękniej jak potrafili przed starym lustrem i poprosili grzecznie:

              Stare lustro, serdecznie Cię prosimy, uwolnij ich. Obiecujemy, że ani ty, ani nikt na naszej ulicy nie będzie od tej pory czuł się samotny i opuszczony. Będziemy każdego grzecznie witać i żegnać, a do Ciebie na strych wpadniemy od czasu do czasu, żeby Cię wypolerować i posłuchać Twoich opowieści o wszystkich, którzy się w Tobie kiedykolwiek przeglądali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz