O
Szymku, roześmianym krasnoludku z małego
domku pod kasztanem.
Nikt jeszcze nie
widział prawdziwego krasnoludka, ale ja wiem że krasnoludki są na świecie,
chociaż czasem udają zwykłe dzieci. W pewnym bardzo małym domku zamieszkał
sobie właśnie krasnoludek Szymek.
Kiedy miał się zjawić na świecie patrzył przez
dłuższy czas z góry, patrzył bardzo uważnie, żeby wybrać sobie najlepszą na
świecie Mamę i najlepszego na świecie Tatę. Oczywiście najlepszych dla niego,
bo każde dziecko jakie zjawia się na świecie wybiera rodziców najlepszych dla
siebie. Szymek znalazł nie tylko
rodziców, ale także małego kudłatego
pieska, który wesoło merdał ogonem albo oblizywał Szymkowi gołe pięty i rozmieszał tym krasnoludka.
Krasnoludek często
zaśmiewał się aż do rozpuku, a kiedy zaczynał się śmiać nie potrafił przestać. Śmiał się tak głośno,
że było go słychać aż w chmurach, gdzie inne dzieci czekały na moment, kiedy znajdą swoją mamę i swojego tatę. Śmiech
Szymka był podobny do dźwięku srebrnego dzwoneczka i kiedy się rozlegał od razu
pokazywało się nad jego domkiem słońce, choćby akurat zapędziło się w najdalszy
zakątek nieba. A sam domek pod wielkim, rozłożystym kasztanem, z małymi śmiesznymi
oknami, spadzistym czerwonym dachem i firaneczkami w niebieskie niezapominajki
z żółtymi środkami ..... Zaraz było wiadomo że musi w nim mieszkać krasnoludek
!
Pewnego razu, kiedy tylko nadarzyła się
pierwsza lepsza okazja i Mama zostawiła
akurat otwartą furteczkę na chody, Szymek postanowił skorzystać z jej nieuwagi
i wybrać się na dalszy spacer po domu. Był z natury bardzo ciekawski i chciał
wszystko wiedzieć. Przecież nigdy jeszcze nie zwiedzał strychu domu w którym
mieszkał z Mama i Tatą, a ciągle aż go
korciło, żeby któregoś dnia wdrapać się tam i sprawdzić kto tak tam wieczorami
popiskuje i tupie.
Mama, która akurat
stała przy kuchni i coś gotowała nie zauważyła, że Szymek po cichuteńku zaczął się wdrapywać na schody. Schody były bardzo strome , kręte
i Szymkowi wydawało się że są
baaaaaaaaarrrrrrrrrdzo wysokie. Kiedy po cichutku pokonał schody i znalazł się
na samej górze tuż-tuż pod małymi drzwiczkami za którymi znajdował się strych, wahał
się przez moment, ale po chwili jego
małe łapki już dotykały klamki.
Klamka była żółta,
błyszcząca, dziwnie wygięta i bardzo zimna. Szymek położył na niej rączkę i
wtedy wydawało mu się, że klamka otworzyła ze zdziwienia szeroko oczy,
przeciągnęła się i ziewnęła, bo spała bardzo długo i nikt jej nie niepokoił.
Coś jakby mruknęła pod perkatym nosem :"Nie dotykaj mnie, chce mi się
spać, dlaczego mnie budzisz?" Chyba mi się to tylko zdawało, pomyślał
krasnoludek i otworzył po cichutku drzwiczki na strych, tak, żeby Mama niczego
nie usłyszała.....
Na strychu było ciemno
i cieplutko. Nie było normalnej podłogi tak jak w jego pokoju ani dywanu, tylko deski. Deski były bardzo
stare i okropnie skrzypiały. Pod ścianami stały stare meble, o których wszyscy
zapomnieli , leżały w paczkach dawno przeczytane książki i pisma..... Nie ma tu
nic ciekawego, pomyślał Szymek i już miał wychodzić, kiedy nagle coś w kącie zabłyszczało i
zauważył, że przyglądają mu się cztery
pary ciekawskich oczu. Trochę się przestraszył, bo nikogo się nie spodziewał,
ale oczy nagle zamrugały, coś pisnęło cichutko i wskoczyło za duży stary
kredens, który stał w kącie.
- Co to jest? Kto to ? Kto się tutaj panoszy na MOIM strychu ? – zapytał.
- To my..... - usłyszał
cichutką odpowiedź.
- Co za my? – znów zapytał Szymek. – Pokażcie się.
I nagle pojawiła się przed nim cała rodzina :
Pan Kuna, Pani Kuna i ich dwoje malutkich dzieci. Kuny nie zdążyły przed zimą
wybudować sobie legowiska w altance, która stała nieco dalej w ogrodzie i żeby
przezimować ze swoimi małymi, postanowiły zagnieździć się w małym białym
domku pod rozłożystym kasztanem, gdzie mieszkała miła rodzina z małym kudłatym
pieskiem. W tym samym domku, w którym postanowił zamieszkać Szymek, kiedy
patrzał z góry na świat i szukał Mamy i Taty.
No cóż pomyślał...
niech sobie mieszkają, bo na dworze zima, drzewa nie mają liści, nie można się
nigdzie schować przed śniegiem i mrozem.
Szymek miał dobre serduszko i bardzo lubił wszystkie zwierzęta i ptaki.
Mieszkajcie sobie jeżeli
chcecie, tylko żeby było cicho kiedy śpimy, bo okropnie hałasujecie :
piszczycie i biegacie tupiąc jak całe stado myszy. Będę Wam zostawiał pod
drzwiami moje chrupki kukurydziane, kawałki jabłka i marchewki – powiedział
krasnoludek.
Kuny ucieszyły się bardzo i zaczęły wesoło tańczyć
w kółko, ale bardzo cichutko, żeby Mama Szymka przypadkiem nic nie usłyszała.
Nagle krasnoludek
przypomniał sobie, że przecież jego Mama
właśnie gotuje obiad i okropnie przestraszy się kiedy spostrzeże, że wyszedł ze
swojego łóżeczka i gdzieś powędrował. Myślała przecież, że on sobie mocno śpi.
Szymek pożegnał się więc
z rodziną państwa Kun, która zamieszkała na strychu, zamknął cichutko za sobą małe
drzwi z żółtą klamką i zaczął powolutku , na paluszkach, schodzić po schodach ,
żeby przypadkiem Mama nie nakryła go na gorącym uczynku. Udało mu się zejść i
po cichutku wejść do łóżeczka, ale miał duszę na ramieniu, BO TO BARDZO
NIEŁADNIE JEST ROBIĆ COŚ PO KRYJOMU, ZA PLECAMI RODZICÓW.
Właśnie wtedy Mama weszła do pokoju, żeby
obudzić swojego synka i dać mu pyszny obiad, który dla niego przygotowała. Tym
razem wszystko skończyło się dobrze.
O
Majce, wesołej biedronce , Pannie Dlaczego?
Opowiem
Wam historyjkę o pewnej wesołej biedronce, która miała swój domek w pewnym
sadzie, gdzie najpiękniej było wczesną wiosną, kiedy kwitły jabłonie i inne
owocowe drzewa. Majka, bo tak miała na imię
nasza sympatyczna koleżanka była ciągle (noooooooo prawie ciągle )
uśmiechnięta od ucha do ucha. Było jej wszędzie pełno a buzia przez cały dzień
jej się nie zamykała, tyle miała
wszystkim do powiedzenia. Ciągle też wszystkich o wszystko pytała, pytała i
pytała. Taka była ciekawska, że aż
strach!
Dlaczego słońce jest
tak wysoko ze nie można go dotknąć?
Dlaczego nie mogę
ułamać sobie kawałka słońca kiedy mam na
to ochotę?
Dlaczego liście na
drzewach są zielone?
Dlaczego bociany mają
czerwone dzioby?
Dlaczego echo nigdy nie
zasypia?
Dlaczego nie mogę spać
razem z naszym psem Burkiem w jego
budzie, tylko muszę
spać w
swoim łóżeczku?
Dlaczego w lecie nie ma
śniegu?
Dlaczego ogień może
mnie oparzyć, jak go dotknę?
Dlaczego małe dzieci
nie mogą od razu być duże?
Dlaczego nasz pies
Burek ani kotka Tosia nie chcą mi opowiadać bajek na dobranoc?
Dlaczego wszyscy ludzie
najpierw są dziećmi, a potem dorosłymi, a nie odwrotnie?
Dlaczego korzenie drzew
są w ziemi, a ich korony nad ziemią?
Dlaczego nie nauczycie
mnie mówić po kociemu i po psiemu żebym mogła
porozmawiać z Tosią i Burkiem, swoimi
najlepszymi przyjaciółmi?
Dlaczego, dlaczego i dlaczego. Ani mama, ani
tata, ani babcie i dziadkowie, ani ciocie i wujkowie, ani brat i siostra, ani
nawet najbardziej cierpliwi sąsiedzi nie potrafili odpowiadać na wszystkie
pytania dziewczynki. Za to wszyscy często nazywali ją Panna Dlaczego. Często
nazywali ją też Biedronką .
A dlaczego Biedronką? Jak
można nazwać kogoś, kto najbardziej lubi kropki? Nie paski, nie kratkę, nie
kwiatki tylko właśnie kropki! Czerwony przeciwdeszczowy kapelusik w czarne
kropki i taka sama kurteczka, żółte kaloszki w czerwone kropki i żółta sukienka
w czarne kropki albo żółta spódniczka w czerwone kropki i czerwony sweterek. Do
tego duże czerwone kokardy, podobne do motyli, na cienkich jak mysie ogonki
warkoczykach. Dzięki temu wszyscy widzieli ją już z daleka i trudno było ją
zgubić.
Majki było wszędzie pełno. Biedronka tak prędko biegała
na swoich malutkich nóżkach, że ani mama, ani babcia ani nawet jej duży wujek
Baba nie mogli za nią nadążyć. Kiedy tylko rano słonko przesyłało jej
całuska na dzień dobry już była gotowa
do psotek i wygłupów......
Majka była codziennie
wesoła, bo zawsze wstawała z łóżka prawą nogą. Tylko ci, którzy wstają lewą
nogą są przez cały dzień bardzo niemili. Najpierw jednak zjadała grzecznie
przygotowane przez mamę śniadanie, BO NAJWAŻNIEJSZE JEST ŚNIADANIE. Po
śniadaniu grzecznie myła ząbki, ubierała się i wybiegała na podwórko.
A na podwórku..... Tam
dopiero wszystko ją ciekawiło ! Psy, kotka z małymi kociętami, kaczki i gęsi i
różne ptaszki ćwierkające wesoło każdego słonecznego dnia. Majka, wesoła
biedronka żwawo przemierzała całe podwórko wzdłuż i wszerz i nie można było jej
dogonić. Ciągle szczebiotała (nauczyła się tego chyba od stadka szarych wróbli
i śmieciuszek które okupowały okoliczne drzewa) i zadawała wszystkim, jak już
wiecie, mnóstwo pytań........
Właśnie nadeszła długo
oczekiwana wiosna i nadeszła pora, kiedy
słońce wstawało bardzo rano i swoimi promieniami codziennie łachotało
Majkę w nosek, żeby ją obudzić......
Pewnego dnia mała Majka
postanowiła wybrać się samodzielnie na dalszą wyprawę. Jak postanowiła tak też
zrobiła. Tuż po śniadaniu po cichutku wymknęła się z domu wśród kwitnących
właśnie jabłoni zabierając ze sobą tylko kilka jabłek i garstkę najsłodszych porannych
całusków mamy.
Jabłka poupychała w
kieszonkach swojej czerwonej kurteczki w czarne kropki, a całuski ukryła w
kieszonce swojego żółtego fartuszka w czerwone kropki. Korzystając z tego, że mama odwróciła się na chwilę od okna i
straciła ją z oczu, co sił w swoich małych nóżkach popędziła przez podwórko w
stronę sadu, który rozciągał się tuż za nim......
Jabłonki były już
obsypane kwiatami, ale liści jeszcze nie miały. Zeszłoroczne, stare liście
zrzuciły jesienią, przed zapadnięciem w zimowy sen, a nagłe nadejście wiosny
tak je zaskoczyło, że nie zdążyły jeszcze wypuścić nowych. Za to na drzewach
było widać różowo białe kwiatki, które
przypominały maleńkie motyle, które zmęczone lotem przysiadły na chwilę na
gałązkach drzew.
Biedroneczka Majka łypnęła
wesoło swoimi oczkami na lewo , potem na
prawo i jak strzała pomknęła naprzód...... Nawet przez chwilę nie pomyślała, że
MAMA BĘDZIE SIĘ BARDZO MARTWIŁA I SZUKAŁA JEJ PO CAŁYM PODWÓRKU, bo nie
przyjdzie jej nawet do głowy, że dziewczynka odważy się sama pobiec do sadu.
Małe nóżki niosły ją szybko naprzód i czerwona
kurteczka tylko migała między jabłonkami. Kiedy po pewnej chwili odwróciła się,
spostrzegła, że już nie widać ani domu, ani podwórka, ani psiej budy, ani
wszystkich zwierzątek, które tak bardzo lubiła codziennie odwiedzać. Nie
widziała nic, tylko kwitnące jabłonie.
W tym momencie Majka
przestraszyła się nie na żarty i na jej ciągle wesołym buziaku nagle ni stąd ni
zowąd pojawiła się podkówka…. Już, już miała się rozpłakać, kiedy nagle tuż za
nią coś zaszeleściło wśród jabłonek. Majka tak bardzo struchlała ze strachu, że
nie miała odwagi odwrócić się i spojrzeć co tak szeleści. Kiedy miała rozpłakać
się na dobre , usłyszała nagle głos swojej mamy, która budziła ją z południowej
drzemki. Córeńko, wstawaj, pora jeść obiad ! Popatrz tylko jakie pyszne rzeczy
przygotowałam dla Ciebie ! JAK TO DOBRZE ŻE TEN SAMODZIELNY SPACER DO SADU TO
TYLKO SEN. Wszyscy dobrze wiedzą, że Majka, wesoła biedroneczka z Kruszewskiego
sadu to BARDZO GRZECZNA DZIEWCZYNKA
i nigdy by nie wyszła z domu sama, bez
pytania kogokolwiek z dorosłych.
Nasza
ulica
Zaczynało
świtać. Niebo zaróżowiło się zapowiadając piękny letni poranek, a w ogrodach
zaczęły ćwierkać, gruchać, pogwizdywać i popiskiwać przeróżne ptaszki i
zwierzątka, które właśnie budziły się, żeby zacząć kolejny dzień. Było lato,
więc wszystkie wesoło spędzały całe dnie na wspólnych zabawach. Nigdzie nie
było im lepiej, niż w rozciągających się wokół domków ogrodach. Domki, jedne
mniejsze a drugie większe, stały wzdłuż małej cichej uliczki, po obu jej
stronach. Kto przypadkowo zabłądził w ten zakątek miasta czuł się, jakby
wyjechał na wieś. Stojące przy ulicy domy wyglądały jak domki z bajki, chociaż
toczyło się w nich normalne życie, a tuż za rogiem, kawałek dalej, miasto tętniło wielkomiejskim
życiem.
Każdy, nawet najmniejszy dom ma swoje tajemnice.
Nasze domy były jak wiele innych domów na takich małych ulicach w wielu
miastach. Za to na strychach domów... Tam
było dużo tajemniczych przedmiotów, często zakurzonych, których przez lata nikt
nie dotykał. W takich starych domach, które mają wiele, wiele lat , na strychu zawsze
znajdzie się coś, co ma czarodziejską moc. Dbają o to domowe duszki, których
jest pełno, chociaż są niewidoczne. Zazwyczaj lubią swoich domowników i nie
robią im najmniejszej krzywdy, chyba, że ci domownicy okażą się ludźmi bez
serca, bez wyobraźni, a w dodatku głupimi.
Poranek
był naprawdę przepiękny i nic nie zapowiadało tego, co miało się tego dnia
wydarzyć. Na razie wszyscy dopiero się budzili, przecierali zaspane oczy,
szykowali się do śniadania i tak naprawdę nie mieli najmniejszego pojęcia, co
będą robić przez cały dzień. Były przecież wakacje, nikt nie chodził do szkoły,
a przedszkolaki te, które mogły, też zostały podczas wakacji w domach, więc można było przez całe dni wesoło się
bawić.
-
Ćwir ćwir ćwirćwirrrr … Ciekawe co też będzie dziś na śniadanie - rozćwierkały
się dwa małe wróbelki Marcin i Kacper.
Podskakiwały jak piłeczki na swoich
małych grubiutkich nóżkach i już nie mogły się doczekać co też przyniosą im na
śniadanie rodzice. Teraz, w lecie, kiedy ogrody były pełne owoców, spodziewały
się pysznych wisienek, które były już tak dojrzałe, że ledwo trzymały się na
gałęziach i często spadały za najlżejszym podmuchem wiatry z gałęzi, na samym
czubku drzew. Tam były najbardziej dojrzałe i najsłodsze.
- Tak, tak, to
interesujące - zawtórował im Leonard,
żółtodzioby szpaczek z domku po drugiej stronie ulicy. On lubił
najbardziej słodkie babeczki z waniliowym nadzieniem, które babcia przynosiła
mu z targu. Jego młodsza siostrzyczka, Helenka na razie pijała mleko , jadała
zupy i utarte owoce, bo była jeszcze bardzo malutka, tak, jak Julka, jej koleżanka, mała jaskółeczka z długim ogonkiem, w czarnym
fraczku z białym szalikiem, która mieszkała kilka ogrodów dalej.
Wszystkie
dzieci, ptaszki i zwierzątka mieszkające w domkach i ogrodach wzdłuż ulicy
znakomicie się rozumiały i potrafiły się ze sobą porozumieć, bo bardzo się
przyjaźniły ze sobą. Nigdy nie było żadnych awantur ani nieporozumień. Nikt
nikogo nie obgadywał ani nie krzywdził. Dlatego właśnie to, co miało się
wkrótce zdarzyć skończyło się dla wszystkich szczęśliwie.
Kazik i
Ania też obudzili się, słysząc głos mamy, która wołała ich na śniadanie.
Wprawdzie było jeszcze rano, ale już
było wiadomo, że dzień będzie upalny, nie spadnie ani jedna kropla deszczu i
będzie można od rana do wieczora siedzieć w ogrodzie za domem. Wstali więc
prędko i wyjrzeli przez okno na ulicę. Z okna domku naprzeciwko machała im
Wiktoria, która wstała dużo wcześniej, gdyż
obudziły ją dwa szpaczki Helenka i Leonard, które były na nóżkach już od samego
świtu.
Prędzej,
prędzej na śniadanie. Kazik i Ania wyskoczyli na równe nogi, umyli się i ubrali
jak tylko potrafili najszybciej i już biegli na śniadanie, które przygotowała
im mama. Przecież umówili się z innymi dziećmi z ulicy, że będą się tego dnia
bawić w podchody. Zaraz mieli nadbiec Franek, Wiktoria, Agata, Julka, Maciek,
Martynka, duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś. Im więcej osób bawi się w podchody,
tym zabawa jest ciekawsza i weselsza. Nawet Kuba, Amelia i Ewelina postanowili
się przyłączyć do dzisiejszej zabawy młodszych dzieci. Po pierwsze, nie mieli
akurat nic ciekawszego do roboty, dzień zapowiadał się upalny, więc nie chcieli
siedzieć w domu, a poza tym MŁODSZE DZIECI ABSOLUTNIE NIE POWINNY BIEGAĆ SAME
PO ULICACH BEZ OPIEKI STARSZYCH.
Ola,
Stefek, mały Daniel, Jeremiasz, Nikodem mieli pod opieką niani bawić się w
ogrodzie. Mieli tam piaskownicę, była też zjeżdżalnia i basen w kształcie
wieloryba napełniony po brzegi ciepłą wodą.
Wszyscy,
już po śniadaniu, zebrali się na początku ulicy i podzielili na dwie grupy.
Znacie zabawę w podchody? Jedna grupa ucieka
zostawiając różne znaki, najczęściej namalowane gdzieś strzałki, a druga
grupa jej szuka.
Kazik,
Ania, Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,
Julka, Maciek mieli uciekać i schować się, a Martynka, duży Daniel,
Leoś, Staś, Adaś, Amelia i Ewelina mieli
ich szukać. Starsze dzieci chodziły już dawno do szkoły i niektóre z nich były
w harcerstwie. Znały więc bardzo dobrze zabawę w podchody, ich uliczka była
cicha i bezpieczna. Nikt obcy nigdy nie
przejeżdżał tu samochodem. Podchody miały być rozegrane wyłącznie na tej ulicy
i w okolicznych, znanych wszystkim dzieciom ogrodach.
Pierwsza
grupa, zaopatrzona w kredę do malowania strzałek wyruszyła zaraz po śniadaniu.
Wprawdzie wszyscy mieli wrócić do domów na obiad, ale nigdy nie wiadomo co może
się zdarzyć jak się wychodzi z domu, więc wzięli ze sobą także coś do jedzenia
i do picia. Grupa poszukująca, czyli Martynka, duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś
Amelia i Ewelina miała wyruszyć w godzinę po nich. Mamy i babcie odetchnęły z
ulgą. Poza kilkoma maluchami wszystkie dzieci miały zajęcie przynajmniej na pół
dnia i nikt im nie jęczał nad głowami, że się nudzi.
Kazik,
Ania Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,
Julka i Maciek zastanawiali się jak się ukryć, żeby klucząc dookoła
wrócić do mety, czyli do domu, zanim duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś Amelia i
Ewelina ich odnajdą. Postanowili kluczyć po okolicznych ulicach i ogrodach, nie
tracąc wiele sił, zupełnie blisko, czego pewnie nie spodziewali się ci, którzy ich szukali. To najlepszy pomysł.
Tylko takim sposobem mogli wygrać w tej grze.
Jak
postanowili tak też zrobili. Dwie, przyjazne wszystkim babcie-sąsiadki
pozwoliły im nawet przebiec przez strychy w swoich domach. Strychy, dziś już
nie używane, kryły w sobie wiele tajemniczych przedmiotów z dalekiej i bliższej
przeszłości. Było tam mnóstwo zakurzonych książek, dziecinnych zabawek, ozdób
choinkowych, mebli i starych, dziś już nieużywanych różnych tajemniczych
przedmiotów. Pod ścianą na jednym ze strychów stało stare, mocno zakurzone
lustro w pięknej rzeźbionej ramie, w którym już dawno, poza promieniami
dochodzącego tu czasem słońca i rodziną kun domowych, która zamieszkiwała na
strychu sąsiedniego domu, nikt się nie przeglądał. Lustro żyło już bardzo,
bardzo długo i widziało niejedno: piękne panny w długich sukniach wybierające
się na swój pierwszy w życiu bal, babcie w długich sukniach zwanych
krynolinami, (takich sukni dziś już nikt nie nosi, chyba że na scenie w
teatrze) i małe dzieci na rękach u swoich rodziców, dziadków lub niań. Te
dzieci same są już teraz dorosłe i mają własne dzieci albo nawet wnuki.
Lustro
stało w kącie, pod ścianą i aż pociemniało ze smutku, że nikt już się tak
często w nim nie przegląda, a jego powierzchnia straciła ze zmartwienia swój
dawny blask. Po tych wszystkich latach w samotności lustro nie miało już nawet
nadziei, że jeszcze ktokolwiek w nim się przejrzy, ale stało sobie spokojnie i
czekało co mu los przyniesie.
Nagle,
usłyszało na schodach prowadzących na strych tupot i śmiechy dzieci.
- Ach,
nareszcie, w końcu ktoś pewnie odkurzy mnie i wyczyści aż nabiorę dawnego
blasku - pomyślało ze wzruszeniem lustro.
Drzwi na
strych otworzyły się i wpadła gromadka dzieci, które właśnie bawiły się w
podchody. Och, jakie piękne, stare lustro, ciekawe jak będziemy w nim wyglądać,
kiedy je odkurzymy... Lustro, wcale nie było złośliwe i złe ale - tak, jak jego
właścicielka, która wszystkim wydawała się opryskliwa - bardzo, ale to bardzo samotne.
- Nadeszła
w końcu ta chwila, kiedy znów się ktoś we mnie przejrzy - już nie będzie mi tak
smutno - pomyślało lustro. Bało się aż oddychać, żeby nie spłoszyć gromadki
dzieci. Umiało rozmawiać ze zwierzętami, ptakami, także z ludźmi. Nauczyło się
przez lata wiele od tych, którzy się w nim przeglądali. Bało się jednak odezwać,
bo dzieci mogłyby się przestraszyć i uciec a ono było takie samotne i smutne...
- Co tu
robić - myślało lustro - przejrzą się we mnie i znów przez długie lata nikt nie
zajrzy na ten strych. Co by tu wymyślić, żeby dzieci zostały ze mną na strychu?
Już wiem, już wiem, kiedyś ktoś wypowiedział przy mnie stare zaklęcie, żeby
zatrzymać czas... Niech no tylko sobie przypomnę... i lustro zaczęło od
"abrakadabra" aż przypomniało sobie to zaklęcie.
Dzieci,
Kazik, Ania Franek, Wiktoria, Agata,
Kuba, Julka i Maciek spojrzały w lustro
i czas się zatrzymał, a one stały jak wryte w ziemię. Nie mogły poruszyć ani
ręką, ani nogą. Nie mogły też wydobyć z siebie głosu. Mogły tylko porozumiewać
się ze sobą wzrokiem.
Tak, jak
się ze sobą umówili po godzinie
wyruszyli duży Daniel, Leoś, Staś i Adaś Amelia i Ewelina. Kluczyli szukając
strzałek i innych znaków po sąsiednich uliczkach, po ogrodach i po pobliskim
lasku. Kręcili się przez cały czas w pobliżu swojej ulicy, aż trafili na strych
domu babci-sąsiadki, gdzie stało stare, bardzo samotne lustro, zobaczyli tam
Kazik, Ania Franek, Wiktoria, Agata, Kuba,
Julka, Maciek, spojrzeli w lustro i... Oni również stanęli nie mogąc się
poruszyć.
No to już
koniec - myślały dzieci - nie wiadomo, kiedy nas tu ktoś odnajdzie. Może już
nigdy? A co zrobią nasi rodzice? Czy będą nas szukać? Na dworze tak pięknie, a
my tkwimy tutaj i nie możemy się poruszyć ani zwołać kogoś na pomoc. Jak to się skończy? Jak długo zostaniemy na
tym starym strychu?
Tymczasem
cała poznana na samym początku piątka, dwa małe wróbelki Marcin i Kacper,
szpaczek Leonard ze swoją siostrzyczką Helenką i mała jaskółeczka mała Julka
zjadły swoje śniadanie i z pełnymi brzuszkami skakały wśród trawy i kwiatów po
ogrodzie. Nagle zauważyły, że na ulicy jest prawie zupełnie pusto i cicho.
Tylko gdzieś z daleka dobiegały z jednego z sąsiednich ogrodów głosy, bawiących
się pod opieką niani Oli, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza i Nikodema.
- Co się
dzieje? Gdzie jest reszta? - Zastanawiały się małe ptaszki. Trzeba ich
poszukać. Może coś złego ich spotkało? -
pomyślały i wyruszyły na poszukiwania.
Na
szczęście zaczęły szukać najbliżej domu, gdyż prawdę mówiąc, trochę bały same
zapuszczać się trochę dalej. Miały szczęście. Kiedy pofrunęły do ogrodu
babci-sąsiadki, nagle przez okno strychu coś błysnęło, jakby ktoś dawał znaki
świetlne. To promień słońca odbił się w starym lustrze, żeby wskazać ptaszkom
drogę. Promień słońca, wesoły i zawadiacki,
odwiedzał często stare lustro i bardzo je lubił, ale nie zgadzał się z
tym, żeby dla własnej przyjemności zatrzymało na starym strychu dzieci. To nieuczciwe. A ich rodzice?
JAK MOŻNA BYĆ TAKIM EGOISTĄ? Promień
słońca nie potrafił tego zrozumieć. Przecież zawsze sprawiając radość innym sam
również był zadowolony.
Małe
ptaszki jeszcze niezbyt dobrze umiały fruwać, ale podskakując i podfruwając
wreszcie zdołały zajrzeć przez okienko strychu i zobaczyły dzieci z całej
ulicy, które stały przed lustrem i nie mogły się poruszyć.
-
Niedobrze, oj niedobrze! - zaćwierkały zgodnym chórem ptaszki. Trzeba ich jakoś
ratować, ale jak? - Zastanawiały się
głośno. - Może poprosimy o pomoc Olę, małego Daniela, Stefka, Jeremiasza,
Nikodema i nianię? Wszystkie nianie są bardzo mądre, znają się na bajkach i
czarodziejskich zaklęciach.
- Tak,
tak, lećmy do nich, tylko prędko, bo zaraz rodzice będą wszystkich wołać na
obiad i okropnie się zmartwią, że nas nie ma - zawołały ptaszki zgodnym chórem.
W jednym z domów, pod dużym kasztanem,
mieszkał mały krasnoludek Szymek, ale urodziła mu się siostrzyczka Hania
i na jakiś czas musieli się wyprowadzić gdzie indziej. Szymek na pewno
wiedziałby co robić ale go tutaj nie ma, więc musimy pofrunąć do Oli, małego
Daniela, Stefka, Jeremiasza, Nikodema i niani.
Jak
uradziły, tak też zrobiły. Niania oczywiście wiedziała jaka jest rada na to, żeby odczarować dzieci stojące na
strychu przed starym lustrem. Wzięła ze sobą Olę, małego Daniela, Stefka,
Jeremiasza i Nikodema i razem z podfruwającymi nad nimi ptaszkami udali się na
strych domu babci-sąsiadki. Niania, Ola, mały Daniel, Stefek, Jeremiasz i
Nikodem ukłonili się najpiękniej jak potrafili przed starym lustrem i poprosili
grzecznie:
Stare
lustro, serdecznie Cię prosimy, uwolnij ich. Obiecujemy, że ani ty, ani nikt na
naszej ulicy nie będzie od tej pory czuł się samotny i opuszczony. Będziemy
każdego grzecznie witać i żegnać, a do Ciebie na strych wpadniemy od czasu do
czasu, żeby Cię wypolerować i posłuchać Twoich opowieści o wszystkich, którzy
się w Tobie kiedykolwiek przeglądali.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz